ROMANTYCZNIE I NAMIETNIE...
Staroć:
Długo czekałem, dławiąc zwątpienie,
że wreszcie przyjdziesz, moja połowo.
Że mi pokażesz blaski i cienie.
Że mnie nauczysz radości na nowo.
Ale nie przyjdziesz, wiem to na pewno.
Bo nie przychodzi się do kamieni.
Choć on był gotów zmienić się w drewno,
i spłonąć w blasku twego płomieni.
Już mi obrzydło to wieczne czekanie,
że może kiedyś los się odmieni.
Lecz widać takie moje konanie,
jak mchem porosłych kamieni.
Podobno wiara góry przenosi,
taką ma moc nad marzeniem.
Ale ja o nic już nie chcę cię prosić.
Wolę na zawsze pozostać kamieniem.
Nie żal mi lat ani wiosen straconych,
co już odeszły do wspomnień cieni.
Szkoda mi tylko tych zim szalonych.
Szkoda mi tylko samotnych jesieni.
Długo czekałem, dławiąc zwątpienie,
że wreszcie przyjdziesz, moja połowo.
Że mi pokażesz blaski i cienie.
Że mnie nauczysz radości na nowo.
Ale nie przyjdziesz, wiem to na pewno.
Bo nie przychodzi się do kamieni.
Choć on był gotów zmienić się w drewno,
i spłonąć w blasku twego płomieni.
Już mi obrzydło to wieczne czekanie,
że może kiedyś los się odmieni.
Lecz widać takie moje konanie,
jak mchem porosłych kamieni.
Podobno wiara góry przenosi,
taką ma moc nad marzeniem.
Ale ja o nic już nie chcę cię prosić.
Wolę na zawsze pozostać kamieniem.
Nie żal mi lat ani wiosen straconych,
co już odeszły do wspomnień cieni.
Szkoda mi tylko tych zim szalonych.
Szkoda mi tylko samotnych jesieni.
Z ust jej kłamliwych czerwieni,
dostałem kiedyś zapowiedź słońca.
Myślałem wówczas, że los się odmienił,
że powędruje ze mną do końca.
Wtedy myślałem, żem jest bogaty,
że mnie już złego nic nie śmie spotkać.
Bo otom dostał szczęśliwe karty,
co się ubrały w jej cudną postać.
O! Jakże bywa życie okrutne,
tym, co ośmielą się marzyć płonnie,
że wreszcie zdjęli szaty pokutne,
że gdzieś tam kwitnie szczęśliwy koniec.
Już mnie nie skusi ust żadnych karmin,
już nie usłyszę obietnic łzawych.
Teraz me myśli tylko czerń barwi.
Ona obchodzi się ze mną łaskawiej.
Rozsmakowałem się w tej ciemności,
co mi całunem serce okryła.
Tak rozkochałem się w samotności,
że zamiast serca, lodowa bryła.
dostałem kiedyś zapowiedź słońca.
Myślałem wówczas, że los się odmienił,
że powędruje ze mną do końca.
Wtedy myślałem, żem jest bogaty,
że mnie już złego nic nie śmie spotkać.
Bo otom dostał szczęśliwe karty,
co się ubrały w jej cudną postać.
O! Jakże bywa życie okrutne,
tym, co ośmielą się marzyć płonnie,
że wreszcie zdjęli szaty pokutne,
że gdzieś tam kwitnie szczęśliwy koniec.
Już mnie nie skusi ust żadnych karmin,
już nie usłyszę obietnic łzawych.
Teraz me myśli tylko czerń barwi.
Ona obchodzi się ze mną łaskawiej.
Rozsmakowałem się w tej ciemności,
co mi całunem serce okryła.
Tak rozkochałem się w samotności,
że zamiast serca, lodowa bryła.
To cały ja, miłośnik strzyg, wąpierzy, dziwożon, południc itd. Pewnie nikt nie wie o czym ja gadam.
Chciałbym zamieszkać w leśnych ostępach,
wśród bagien mrocznych i tajemniczych.
Gdzie trzeba chodzić po trawy kępach,
gdzie można w końcu napatrzeć się dziczy.
W lichym szałasie, z czystym sumieniem,
widzieć jak noc się skrada po krzakach.
Jak z bagien wstają upiorne cienie.
Usłyszeć w dali ryk wilkołaka.
Chciałbym zobaczyć wszystkie potwory,
które stworzyło ludzkie zaranie.
Poczuć na piersiach cień nocnej zmory,
co oddech dławi, zanim dzień wstanie.
I jeszcze ujrzeć, jak strzygi łupem,
pada wędrowiec, zgubiony w borze,
jak się posila ghul zgniłym trupem,
jak szepce Jaś do Małgosi w komorze.
A gdybym wreszcie zobaczył to wszystko,
patrząc na sępy, krążące u góry,
zdążyłbym jeszcze rozpalić ognisko
i padł rozdarty przez alpa pazury...
Chciałbym zamieszkać w leśnych ostępach,
wśród bagien mrocznych i tajemniczych.
Gdzie trzeba chodzić po trawy kępach,
gdzie można w końcu napatrzeć się dziczy.
W lichym szałasie, z czystym sumieniem,
widzieć jak noc się skrada po krzakach.
Jak z bagien wstają upiorne cienie.
Usłyszeć w dali ryk wilkołaka.
Chciałbym zobaczyć wszystkie potwory,
które stworzyło ludzkie zaranie.
Poczuć na piersiach cień nocnej zmory,
co oddech dławi, zanim dzień wstanie.
I jeszcze ujrzeć, jak strzygi łupem,
pada wędrowiec, zgubiony w borze,
jak się posila ghul zgniłym trupem,
jak szepce Jaś do Małgosi w komorze.
A gdybym wreszcie zobaczył to wszystko,
patrząc na sępy, krążące u góry,
zdążyłbym jeszcze rozpalić ognisko
i padł rozdarty przez alpa pazury...
Gdy wreszcie zamknę przepite oczy,
nie chcę do ziemi, między robaki.
Tam, ze zgnilizną pleśń mnie otoczy.
Godny dla plebsu pochówek taki.
Nie chcę być więźniem pośród kamieni,
jak jakiś pierwszy z brzegu darczyńca.
Chcę na drakkarze, w huku płomieni,
zgorzeć jak Wiking, król-barbarzyńca.
Pod sztandarami z krzyżem strąconym,
zanim się w końcu stos mój dopali.
Z mieczem i tarczą...lecz bez korony,
zasnąć w mej własnej, prywatnej Valhalli.
nie chcę do ziemi, między robaki.
Tam, ze zgnilizną pleśń mnie otoczy.
Godny dla plebsu pochówek taki.
Nie chcę być więźniem pośród kamieni,
jak jakiś pierwszy z brzegu darczyńca.
Chcę na drakkarze, w huku płomieni,
zgorzeć jak Wiking, król-barbarzyńca.
Pod sztandarami z krzyżem strąconym,
zanim się w końcu stos mój dopali.
Z mieczem i tarczą...lecz bez korony,
zasnąć w mej własnej, prywatnej Valhalli.
To napisałem po którymś tam horrorze, który mnie osłabił, zamiast przynajmniej zniesmaczyć, nie mówiąc o straszeniu, albowiem nie ma takiego horroru, który by mnie przestraszył
Cisza zapadła martwa, grobowa,
taka, co nawet szept onieśmiela.
Cmentarz w wieczornym mroku się chował.
Patrzyłem w tej ciszy na grób przyjaciela.
Las dookoła, brama rozchwiana,
parkan, co lepsze czasy pamiętał.
Pęknięty marmur - otwarta rana
grobu.Jakby od dołu wycięta.
Stałem w milczeniu, nie czując czasu,
który, jak krew, powoli upływał.
Z dali dochodził mnie jęk zawiasów,
jak potępieńca skarga fałszywa.
Nie wiem do dzisiaj, czy sen mnie zmorzył,
czy też wspomnienia rozum przyćmiły.
Ktoś mi na głowie dłoń suchą położył,
a szpony drugiej w ramię się wbiły.
Nie mogłem ruszyć ni ręką, ni głową.
Obłęd mnie porwał w swoje otchłanie.
Coś poruszało pękniętą połową
grobu, co trwać miał po świata konanie.
W twarz buchnął odór zgniłego trupa.
W szczelinie cielsko oślizgłe się wije,
pod nim zaś trumna, szmat brudnych kupa,
robaki długie i czarne, jak żmije.
Wyciągnął ręce, pazury jak dłuta,
sięgał już po mnie, gdy niespodzianie,
z dali dobiegło pianie koguta.
To noc pierzchała wraz ze świtaniem.
Potwór się cofnął w głąb swego leża,
płyta upiorne trzewia zakryła.
Nad grobem krzyż złamany, jak wieża,
na dole ziemi spleśniałej bryła.
Nie wiem którędy biegłem do domu,
czy miałem blisko, czy też daleko.
Gdy mnie pytali, nie rzekłem nikomu,
czemu mam włosy białe, jak mleko...
Cisza zapadła martwa, grobowa,
taka, co nawet szept onieśmiela.
Cmentarz w wieczornym mroku się chował.
Patrzyłem w tej ciszy na grób przyjaciela.
Las dookoła, brama rozchwiana,
parkan, co lepsze czasy pamiętał.
Pęknięty marmur - otwarta rana
grobu.Jakby od dołu wycięta.
Stałem w milczeniu, nie czując czasu,
który, jak krew, powoli upływał.
Z dali dochodził mnie jęk zawiasów,
jak potępieńca skarga fałszywa.
Nie wiem do dzisiaj, czy sen mnie zmorzył,
czy też wspomnienia rozum przyćmiły.
Ktoś mi na głowie dłoń suchą położył,
a szpony drugiej w ramię się wbiły.
Nie mogłem ruszyć ni ręką, ni głową.
Obłęd mnie porwał w swoje otchłanie.
Coś poruszało pękniętą połową
grobu, co trwać miał po świata konanie.
W twarz buchnął odór zgniłego trupa.
W szczelinie cielsko oślizgłe się wije,
pod nim zaś trumna, szmat brudnych kupa,
robaki długie i czarne, jak żmije.
Wyciągnął ręce, pazury jak dłuta,
sięgał już po mnie, gdy niespodzianie,
z dali dobiegło pianie koguta.
To noc pierzchała wraz ze świtaniem.
Potwór się cofnął w głąb swego leża,
płyta upiorne trzewia zakryła.
Nad grobem krzyż złamany, jak wieża,
na dole ziemi spleśniałej bryła.
Nie wiem którędy biegłem do domu,
czy miałem blisko, czy też daleko.
Gdy mnie pytali, nie rzekłem nikomu,
czemu mam włosy białe, jak mleko...
No, to jest pytanie:
Życie, to kilka zaledwie oddechów,
pośród posępnych, starych cmentarzy.
To tylko kilka przez łzy uśmiechów,
zanim uśmiechy te mrok wieczny zwarzy.
Lecz zanim zgniją nam ciała w kurhanach,
zanim największy sekret poznamy,
hołd oddajemy na zgiętych kolanach,
życiu, co śmierci otwiera nam bramy.
Bo czy pomyślał ktoś po spełnieniu,
po jęku rozkoszy w wymiętej pościeli,
że nowe życie rośnie w jej cieniu,
tej, co nam wszystkim kości wybieli?
Po cóż więc dawać wciąż nowe życie?
Po co wciąż stawać przed jakimś ołtarzem?
Za swoje życie zemścić się skrycie?
Czy żeby większe były cmentarze?
Życie, to kilka zaledwie oddechów,
pośród posępnych, starych cmentarzy.
To tylko kilka przez łzy uśmiechów,
zanim uśmiechy te mrok wieczny zwarzy.
Lecz zanim zgniją nam ciała w kurhanach,
zanim największy sekret poznamy,
hołd oddajemy na zgiętych kolanach,
życiu, co śmierci otwiera nam bramy.
Bo czy pomyślał ktoś po spełnieniu,
po jęku rozkoszy w wymiętej pościeli,
że nowe życie rośnie w jej cieniu,
tej, co nam wszystkim kości wybieli?
Po cóż więc dawać wciąż nowe życie?
Po co wciąż stawać przed jakimś ołtarzem?
Za swoje życie zemścić się skrycie?
Czy żeby większe były cmentarze?
Takie właśnie targają mną pytania:
Nie chcę być królem, ani magnatem,
nie szukam przygód w tym zbędnym życiu.
Nie pragnę władzy nad całym światem.
Resztę mych dni chcę przeżyć w ukryciu.
Gdzieś w leśnej głuszy, nad taflą wody,
gdzie tylko zwierz się dziki zakrada.
Patrzeć na ciche słońca zachody,
gdy już księżyca twarz świeci blada.
Chcę w samotności końca doczekać,
nie widząc trądu, co toczy ziemię.
Trądu, co imię nosi Człowieka.
Tylko mych myśli chcę nosić brzemię.
A kiedy zgasną pod czarnym tchnieniem,
szeptu, co krew zamieni w posokę.
Może mnie wreszcie dotknie spełnienie,
a może znów się ze wstydem powlokę?
Nie chcę być królem, ani magnatem,
nie szukam przygód w tym zbędnym życiu.
Nie pragnę władzy nad całym światem.
Resztę mych dni chcę przeżyć w ukryciu.
Gdzieś w leśnej głuszy, nad taflą wody,
gdzie tylko zwierz się dziki zakrada.
Patrzeć na ciche słońca zachody,
gdy już księżyca twarz świeci blada.
Chcę w samotności końca doczekać,
nie widząc trądu, co toczy ziemię.
Trądu, co imię nosi Człowieka.
Tylko mych myśli chcę nosić brzemię.
A kiedy zgasną pod czarnym tchnieniem,
szeptu, co krew zamieni w posokę.
Może mnie wreszcie dotknie spełnienie,
a może znów się ze wstydem powlokę?
Dramatyczny z lekka
Za to, że kosztem moim się bawisz.
Za to, że psujesz, lecz nie naprawisz.
Za uśmiech podły, co mnie opętał.
Bądź przeklęta.
Za puste słowa, tak dla zabawy.
Za móżdzek męskich spodni ciekawy.
Za te zdradzieckie, piękne oczęta.
Bądź przeklęta.
Za to, że ranisz tak bezlitośnie.
Za to, że huśtać chcę się na sośnie.
Za to, że gardzisz mną uśmiechnięta.
Bądź przeklęta.
Za to, że życia znów nienawidzę.
Za to, że płaczę, chociaż się wstydzę.
Za słowa, których już nie pamiętasz.
Bądź przeklęta.
Za to, że wzrok mam znowu ponury,
że w samotności zamykam się mury.
Za to, że smutek wciąz mnie zadręcza.
Bądź przeklęta.
Za to, że siebie samego się brzydzę,
że wciąż cię kocham, choć nienawidzę.
Za to, że byłaś dla mnie tak święta.
Bądź przeklęta.
Za to, że kosztem moim się bawisz.
Za to, że psujesz, lecz nie naprawisz.
Za uśmiech podły, co mnie opętał.
Bądź przeklęta.
Za puste słowa, tak dla zabawy.
Za móżdzek męskich spodni ciekawy.
Za te zdradzieckie, piękne oczęta.
Bądź przeklęta.
Za to, że ranisz tak bezlitośnie.
Za to, że huśtać chcę się na sośnie.
Za to, że gardzisz mną uśmiechnięta.
Bądź przeklęta.
Za to, że życia znów nienawidzę.
Za to, że płaczę, chociaż się wstydzę.
Za słowa, których już nie pamiętasz.
Bądź przeklęta.
Za to, że wzrok mam znowu ponury,
że w samotności zamykam się mury.
Za to, że smutek wciąz mnie zadręcza.
Bądź przeklęta.
Za to, że siebie samego się brzydzę,
że wciąż cię kocham, choć nienawidzę.
Za to, że byłaś dla mnie tak święta.
Bądź przeklęta.
Niedawno było święto Zmarłych, więc chyba będzie pasował:
Gdy kiedyś spojrzysz na morskie fale,
a włosy będzie pieścił Ci wiatr,
łez w Twoich oczach nie będzie wcale,
chociaż beze mnie będzie już świat.
Może z uśmiechem przypomnisz Sobie
nasz smutny spacer w zimową noc,
gdy wysłuchałem pieśni o Tobie,
gdy Swoim blaskiem przegnałaś mój mrok.
Byłaś tak smutna, taka kochana...
Twej bezbronności uległby głaz.
Chciałem przed Tobą paść na kolana,
ustrzec Twój uśmiech od szponów zła.
Dzisiaj zza grobu żegnam Cię czule.
Wybacz tę moją nagłą ucieczkę.
Wreszcie rozstałem się z moim bólem.
Proszę Cię, wybacz i zapal świeczkę....
Gdy kiedyś spojrzysz na morskie fale,
a włosy będzie pieścił Ci wiatr,
łez w Twoich oczach nie będzie wcale,
chociaż beze mnie będzie już świat.
Może z uśmiechem przypomnisz Sobie
nasz smutny spacer w zimową noc,
gdy wysłuchałem pieśni o Tobie,
gdy Swoim blaskiem przegnałaś mój mrok.
Byłaś tak smutna, taka kochana...
Twej bezbronności uległby głaz.
Chciałem przed Tobą paść na kolana,
ustrzec Twój uśmiech od szponów zła.
Dzisiaj zza grobu żegnam Cię czule.
Wybacz tę moją nagłą ucieczkę.
Wreszcie rozstałem się z moim bólem.
Proszę Cię, wybacz i zapal świeczkę....
To też się nadaje na Wszystkich świętych:
Jeszcze tu jestem, życiem chłostany.
Serce rozdziera mi twoje milczenie.
Jeszcze tu stoję, w smutku, przegrany.
Widzę nad sobą posępne cienie.
Jeszcze tu jestem. Wzrokiem ponurym
patrzę na wiosnę, niech będzie przeklęta.
Słów tych nie wezmę, nie zapamiętam,
kiedy już pójdę szlakiem w mrok bury.
Jeszcze tu jestem,w męce rozpaczy.
Najbardziej boli twoja pogarda.
Ale dla ciebie mój ból nic nie znaczy,
wzrok bezlitosny, a twarz zacięta, harda.
Jeszcze tu jestem, wytrzymaj chwileczkę.
Już ci nie będę wyrzutem sumienia.
Zanim rozpłynę się w mgłach zapomnienia,
wybacz mi, proszę, i zapal świeczkę...
Jeszcze tu jestem, życiem chłostany.
Serce rozdziera mi twoje milczenie.
Jeszcze tu stoję, w smutku, przegrany.
Widzę nad sobą posępne cienie.
Jeszcze tu jestem. Wzrokiem ponurym
patrzę na wiosnę, niech będzie przeklęta.
Słów tych nie wezmę, nie zapamiętam,
kiedy już pójdę szlakiem w mrok bury.
Jeszcze tu jestem,w męce rozpaczy.
Najbardziej boli twoja pogarda.
Ale dla ciebie mój ból nic nie znaczy,
wzrok bezlitosny, a twarz zacięta, harda.
Jeszcze tu jestem, wytrzymaj chwileczkę.
Już ci nie będę wyrzutem sumienia.
Zanim rozpłynę się w mgłach zapomnienia,
wybacz mi, proszę, i zapal świeczkę...
To z moich przemyśleń odnośnie układów:
Co mi dziś powiesz, biedny frajerze?
Znów jakaś suka robi cię w konia?
Jej we łbie tylko sny o karierze,
a ty już klęczysz z serduchem w dłoniach.
Wstyd mi za ciebie, nie mogę patrzeć,
jak się pozwalasz robić w balona.
Ciągle uśmiechem próbujesz zatrzeć,
żal co cię dławi i niemoc w ramionach.
Kiedy zrozumiesz błaźnie skończony,
że dla niej liczy się tylko kasa?
Ona ma w dupie twój wzrok zamglony!
Lepszych od ciebie wokół niej masa.
Znowu się gapisz wzrokiem ponurym,
na cztery ściany, wśród których cisza.
Nie będę dłużej wiercił ci dziury,
gdybyś miał honor, dawno byś wisiał.
Co mi dziś powiesz, biedny frajerze?
Znów jakaś suka robi cię w konia?
Jej we łbie tylko sny o karierze,
a ty już klęczysz z serduchem w dłoniach.
Wstyd mi za ciebie, nie mogę patrzeć,
jak się pozwalasz robić w balona.
Ciągle uśmiechem próbujesz zatrzeć,
żal co cię dławi i niemoc w ramionach.
Kiedy zrozumiesz błaźnie skończony,
że dla niej liczy się tylko kasa?
Ona ma w dupie twój wzrok zamglony!
Lepszych od ciebie wokół niej masa.
Znowu się gapisz wzrokiem ponurym,
na cztery ściany, wśród których cisza.
Nie będę dłużej wiercił ci dziury,
gdybyś miał honor, dawno byś wisiał.
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
Obejrzał chłopina Sylwestra w Jedynce!Brunhilda pisze:Dosyć smutne Twoje ostatnie wiersze Dobek.. wpędziły mnie w nastrój refleksyjny. Conajmniej! A coś na optymistyczniejsza nutę?
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
- Mysikrólik
- Zlotowicz
- Posty: 5306
- Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
- Tytuł: harcerz
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 19 razy
- Otrzymał podziękowań: 109 razy
Składam wniosek o przesunięcie kolegi poety do sekcji gimnastycznej.Jak tam Dobek? Nowy Rok nie nastroił Cię optymistyczniej?
Po pierwsze: Będzie w kolektywie nie będzie samotny.
Po drugie: Nabierze jeszcze więcej optymizmu życiowego.
Po trzecie: Przestanie pisać.
Ostatnio zmieniony 15 sty 2020, 11:11 przez Mysikrólik, łącznie zmieniany 2 razy.
- johny
- Moderator
- Posty: 11667
- Rejestracja: 09 lip 2013, 14:30
- Miejscowość: Łódź
- Płeć: Mężczyzna
- Podziękował;: 250 razy
- Otrzymał podziękowań: 207 razy
O, i to jest słuszna koncepcja!Mysikrólik pisze:Składam wniosek o przesunięcie kolegi poety do sekcji gimnastycznej.Jak tam Dobek? Nowy Rok nie nastroił Cię optymistyczniej?
Po pierwsze: Będzie w kolektywie nie będzie samotny.
Po drugie: Nabierze jeszcze więcej optymizmu życiowego.
Po trzecie: Przestanie pisać.
POLEXIT!
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...
... To live is to die... - Cliff Burton
volenti non fit iniuria!
When you walk through a storm, Hold your head up high, And don`t be afraid of the dark. At the end of a storm, There`s a golden sky...