Sobota, OSP Stare Grabie, godzina 7.30
Ziewając i przecierając zaspane oczy zajechałam przed OSP, w którym ma mieścić się nasz magazyn. Cóż za barbarzyńska godzina na rozpoczęcie pracy w sobotę! Mimo tego na miejscu jest nas już całkiem sporo. Na szybko przygotowujemy dla darczyńców stół z kawą, herbatą, ciastami oraz słodyczami. Na podłużnych stołach z ławami ustawiamy napoje oraz prowiant przygotowany przez Koło Gospodyń Wiejskich (kanapeczki, zawijańce z tortilli, sałatki, chleb ze smalcem i jeszcze kilka innych przekąsek, których nazw nie znam.
A około 11 nasze kochane panie przywiozły nam mnóstwo domowego bigosu, który był na bieżąco podgrzewany dla nas i darczyńców.
Dochodzi godzina 9. Pojawia się pierwszy darczyńca. Gdy tylko przekracza próg magazynu wybrzmiewają fanfary i wszyscy klaszczemy. I tak staramy się witać każdego darczyńcę. Powoli zaczyna się robić coraz większy ruch. Wolontariusz opiekujący się daną rodziną spędza kilka chwil z darczyńcą, w tym czasie pozostali wolontariusze wnoszą paczki.
Wybija godzina 10 i wtedy na teren przed magazynem podjeżdżają dwa gigantyczne wozy wraz z żołnierzami Wojsk Obrony Terytorialnej. Okoliczni mieszkańcy zbiegli się ciekawi co też się dzieje. Kilku żołnierzy zrezygnowało z leżenia dziś w lesie na rzecz pomocy w rozwożeniu paczek.
Wkrótce pojawia się także sołtys Starych Grabi i towarzyszy nam już do końca weekendu cudów. Przez prawie 12 godzin dziennie nosił z nami paczki, rozładowywał i załadowywał samochody, jeździł do rodzin. Po prostu osoba godna piastowanego stanowiska.
Po 10 pojawia się także Kustosz z Igą i są z nami przez kilka godzin. Iga pracuje na recepcji i zajmuje się rejestracją darczyńców a Kustosz jedzie ze mną do 3 rodzin. U jednej z nich trzeba rozładować pół tony węgla ale dzielnie się do tego zabiera.
Ale o tym jak weekend cudów wygląda od zaplecza opowiem może trochę później. Was zapewne interesuje relacja z prezentu dla rodziny, którą postanowiliście wesprzeć.
To było w niedzielę. Wojskowym Jelczem oraz moją osobówką podjechaliśmy pod kamienicę, w której mieszka rodzina. Było nas 7 osób bo i paczek było dużo (ja z Igą, druga wolontariuszka, trzech wojskowych oraz synek jednego z nich). Każdy złapał po paczce i udaliśmy się do rodziny. Gdy tylko nas zobaczyli ucieszyli się niesamowicie. Starsze dzieci szybko włożyły buty i kurtki i wybiegły z nami żeby pomóc w noszeniu paczek. Młodsze dzieci lekko się wstydziły i chyba nie do końca rozumiały co się dzieje, takie było zamieszanie. Starsze były tak bardzo uśmiechnięte... Ich mama powiedziała nam, że od śmierci taty nie uśmiechnęły się jeszcze w taki sposób. Węgiel do rodziny trafił już w piątek trafił. Na razie to tylko kilka słów ode mnie i krótka fotorelacja. Bardziej obfitą relację z tej wizyty wrzucę niedługo. Muszę ją przygotować.
Ogólnie w weekend cudów odwiedziłam 10 rodzin (5 swoich i 5, w których pomagałam innym wolontariuszom). Taki weekend to niesamowite doświadczenie. Szczególnie w przypadku rodziny, dla której robiliśmy zbiórkę. Chociaż myśl, o każdej mojej rodzinie, która otrzymała paczkę powoduje szybsze bicie serca i szczere wzruszenie. Mam tyle pięknych laurek od dzieci..
Prawdą jest, że był to czas, w którym MY wolontariusze musieliśmy skoncentrować wszystkie siły aby osiągnąć cel. Było wiele wzruszeń zarówno ze strony darczyńców jak i obdarowanych.
Ale najważniejsze, udało się!!!
Pomoc dotarła do każdego!
Choć gdyby nie wsparcie ze strony Wojska Obrony Terytorialnej nie wiem jak by nam się udało tego dokonać. Poznałam także wielu pozytywnie zakręconych ludzi. I to co wydaje mi się najważniejsze. Nie było nas wolontariuszy zbyt wielu, ale akurat w moim rejonie wszystkie osoby były ciepłe, życzliwe, wesołe i z poczuciem humoru. Aż chciało się pracować.