Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Dział poświęcony relacjom z naszych wypraw
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Obrazek
Ku morzu




Prolog


Pod koniec lipca, gdy oglądałem z rodziną występy młodzieży bułgarskiej w moim ukochanym Sozopolu, nagle zadzwonił telefon. Od razu wiedziałem, że sprawa nie jest błaha, bo dzwonił Pitt. A gdy Pitt dzwoni, to wiedzcie, że coś się dzieje. :diabel2: No i rzeczywiście stało się. Dostał urlop i zaproponował spływ kajakiem z Warszawy do Gdańska.

Tu plaża, zimne drinki, pełen relaks. Woda 26 stopni Celsjusza, słoneczko, a ten mi proponuje taplanie się w zimnej wodzie, w dodatku za „Czajką”, która z regularnością przebudzonej Etny, wylewa co tam ma, w tym roku. No ale pomysł rzucony, trzeba się z nim zmierzyć.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Rozdział I : Przygotowania


Wróciłem 26-go lipca i już na lotnisku zacząłem intensywnie myśleć. Pomysł nie był nowy. Kilkakrotnie podczas naszych spotkań rozmawialiśmy na temat spływu Wisłą. Zawsze były to jednak raczej przymiarki na bliżej nieokreśloną przyszłość. Dodatkowo, co jakiś czas podsycaliśmy jeszcze te marzenia, a to wrzutką o tym, że ktoś przepłynął na zwykłym ceratowym kajaku z supermarketu, a to znów jakąś super relacją ze spływu, czy wreszcie przymiarką Pitta -krótkim rejsem z Gniewu do Tczewa.

Sprawa więc nie wydawała się trudna, gdyby nie kilka szczegółów. Nie mieliśmy większego doświadczenia, odcinek do pokonania niemały(538 km), a kondycja mizerna. Do tego, czasu na realizację zamierzenia nie było zbyt dużo, bo na cały wypad mieliśmy termin od 1 do 9 sierpnia. Przede wszystkim jednak, do planowanego startu zostawało 5 dni, a nie mieliśmy czym płynąć. Po wielu godzinach rozważań w grę wchodziły już tylko dwie opcje. Jedna to wynajęcie kajaków w Warszawie, spłynięcie i odstawienie z powrotem(koszt to ok. 1550 zł). Druga opcja to zakup kajaka w Warszawie i sprzedaż po spłynięciu. Trochę bardziej ryzykowna sprawa, bo mogło się okazać, że utopimy na dłużej kasę, jeśli szybko nie odsprzedamy kajaka po spływie, ale w perspektywie mieliśmy nadzieję, na obniżenie kosztów.

Koniec końców, na 2 dni przed planowanym rozpoczęciem, zostaliśmy zaliczkowo posiadaczami kajaka dwuosobowego marki Prijon CL490. Z uwagi na to, że nie mielibyśmy go gdzie przechowywać, planowaliśmy szybką sprzedaż po spływie. Kajak posiadał zamykaną osobno gródź, co pozwalało nam liczyć na to, że mamy miejsce, gdzie zawsze będzie sucho. Dokupiliśmy jeszcze fartuchy do kajaka na wypadek deszczu. Następnie mogliśmy się skupić na sprzęcie biwakowym i wyżywieniu, a w międzyczasie opracowałem plan z podziałem na noclegi i miejsca przystankowe na posiłki.

Obrazek
Prijon CL490

Ze sprzętów mieliśmy mały namiot dwuosobowy, śpiwory, karimaty, dwie małe butle gazowe do gotowania wody, czołówki, powerbanki, oraz zestaw młodego skauta zawierający saperkę i papier toaletowy, oraz mokre chusteczki. Do tego jedzenie, wodę i ciuchy. Rzeczy potrzebne „pod ręką” trzymaliśmy w zakręcanych słojach plastikowych, po odżywkach dla „pakerów”. Najlepiej się do tego nadają na kajaku.

Umówiliśmy się na sobotę pod mostem Poniatowskiego, a start zaplanowaliśmy na 11:00. Oby tylko kajak dotarł.

Obrazek
Mysikrólik gotowy do drogi
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Rozdział II : Warszawa - Płock


Pociągami z Tczewa i Opalenicy dotarliśmy późnym rankiem na dworzec w Warszawie. Po ostatnich zakupach(potem już postanowiliśmy tylko zakupić nad samą Wisłą wodę) odprowadzeni przez siostrę Pitta, udaliśmy się na miejsce wodowania. O dziwo dotarł również kajak. Po załatwieniu formalności z poprzednim właścicielem zaczęliśmy pakować sprzęt do kajaka. Z początku wydawało nam się to niemożliwe, aby upchnąć cały bagaż w kajaku, który nagle wydał nam się raczej mały…

Obrazek
Gdańsk namierzony
Obrazek
Miejsce startu, pod mostem Poniatowskiego
Obrazek
Kajak prawie spakowany
Obrazek
Ostatnie zdjęcie przed startem

W końcu wystartowaliśmy. Było nieco po 12-tej, a do pokonania mieliśmy 56 km. Jak się potem okazało, był to raczej ambitny plan. Początek trasy, jak wiadomo, wiódł przez Warszawę, mieliśmy więc okazję podziwiać stolicę z nieco innej strony niż zwykle. Pitt robił sporo zdjęć. Uwieczniał wszystkie mosty po drodze, więc i w Warszawie miał pole do popisu. Pogoda dopisywała i można było podziwiać piękne widoki. Z tyłu głowy mieliśmy jednak plan dnia i głupio byłoby zawalić terminy już na samym początku. Na szczęście dzień w sierpniu jest jeszcze długi, a siły pierwszego dnia, doładowane dodatkowo adrenaliną.

Obrazek
Warszawa

Pierwszą niespodzianką na dość szerokiej rzece w Warszawie były dziwne zawirowania w nurcie, które zobaczyliśmy z pewnej odległości. Wyglądało to tak, jakby w poprzek rzeki na dnie leżały zatopione jakieś głazy. Wokół głazów tworzyły się szumiące odkosy. Z naszej perspektywy była to niemal katarakta. Niepewnie wybraliśmy kurs, który wydawał się najbezpieczniejszy. Wywrotka w pierwszych godzinach rejsu nie była w naszych planach. Trwało to chwilę, ale kajak bezpiecznie prześliznął się między przeszkodami. Takiego ryzykownego fragmentu nie spodziewaliśmy się na samym początku rejsu. Dopiero potem okazało się, że napotkana przeszkoda nazywana jest Rafą Żoliborską.

Wreszcie minęliśmy ostatni most Marii Curie-Skłodowskiej z trasą nr 61 i powoli zaczynała się już dzika Wisła. Jeszcze tylko Jabłonna, a potem już zakole w lewo i cywilizacja została za nami. Poziom wody był dość niski, rzeka w zasadzie w tym miejscu nie była jednym ciekiem wodnym, a dzieliła się na wiele odnóg, które opływały mniejsze i większe, często już zalesione wysepki, tak, że nie było pewne, czy wpływając w jakąś odnogę, damy radę z niej wypłynąć. Zdarzało się, że musieliśmy wysiadać z kajaka, aby przepchnąć go, bo obciążony osiadał na żwirze. Tak więc nie zawsze krótsza droga okazywała się szybsza. Malowniczo jednak było. Z ludzi widywaliśmy tylko z rzadka wędkarzy. Zaskoczony byłem natomiast mnogością ptactwa. Nie jest tak źle z naszą przyrodą. Ilość czapli białych, siwych, kormoranów, pelikanów i wszelakiego innego zwierza latającego jest naprawdę spora. Jeszcze przed pierwszym zakolem, minęliśmy prom w Łomiankach, a kolejnym punktem orientacyjnym był dla nas dopiero most Marszałka Piłsudskiego na wysokości Nowego Dworu Mazowieckiego, który znajdował się 20 km dalej. Zaraz za nim podziwialiśmy budynki Twierdzy Modlin i ujście Narwi. Od tego miejsca mieliśmy jeszcze prawie 20 km do planowanego noclegu, a powoli już czuliśmy trudy machania wiosłem. Było coraz ciężej, ale daliśmy radę. Pierwszą nockę postanowiliśmy spędzić gdzieś w okolicach przeprawy czołgowej w Wychódźcu. Dawniej znajdował się tutaj most, ale został wysadzony przez wycofujące się wojska niemieckie w czasie II WŚ.

Obrazek
Wisła za Warszawą

Jakże marzyliśmy już, żeby odpocząć, zjeść coś innego niż batoniki energetyczne, a chyba najbardziej wypić coś ciepłego. To właśnie myśl o upragnionym wypoczynku pozwalała nam dalej płynąć. Jeszcze przed rozpoczęciem rejsu wybór pierwszego miejsca noclegowego padł na dość dużą wyspę blisko brzegu. Była częściowo pokryta krzakami, drzewami i inną roślinnością, która osłaniała nas od strony brzegu. To co stało się po wylądowaniu zmieniło bieg historii, a na pewno naszej wyprawy.

Do wyspy zbliżyliśmy się nie od strony głównego nurtu, a jego wąskiej odnogi po lewej stronie. To był nasz pierwszy błąd nowicjuszy. Wylądowaliśmy na brzegu wyspy pokrytym nieprzyjemnym cuchnącym mułem. Ciągnąc przez całe metry nasz kajak na brzeg zapadaliśmy się do połowy łydek w ciemnym błocie. Robiło się jednak ciemno i nie mieliśmy ani sił, ani ochoty aby szukać innego miejsca na nocleg.

Z pewnością każdy kiedyś obudził się w nocy pogryziony, a bzyczenie nawet jednego natrętnego komara, nie pozwoliło mu lub jej w spokoju zasnąć. Ile razy impreza w plenerze, dokończona musiała zostać w domu z powodu ataku kilku tych krwiożerczych bestii? Oczywiście są offy i inne muggi, w które byliśmy zaopatrzeni, ale działa to może na pierwszy tysiąc owadów. Wygłodniałe nadwiślańskie komary nic sobie z tych „psikadełek” nie robiły. Nie było szans, na to, żeby zrobić sobie ognisko, zjeść upieczoną kiełbaskę. Ba, nie było nawet szans na zaparzenie herbaty. Zmęczeni, po ciemku, oganiając się od latających potworów ledwo rozbiliśmy namiot, wpełzliśmy do niego i wybiliśmy te, które wleciały za nami. Żaden z nas nie odważył się nawet wystawić na zewnątrz rąk, żeby odpalić kocherek. Miliony, dosłownie miliony kłujących owadów wirowały w ciemności, obijały się o płótno namiotu, bzyczały nieznośnie.

Obrazek
Krwiopijcy w natarciu

Zmordowani i obolali, zjedliśmy po bułce z mielonką, zagryzając pomidorami koktajlowymi, popijając to zimną wodą. W tej sytuacji prosty posiłek smakował nam jak wykwintne danie u Gesslerowej, chociaż mieliśmy – zwłaszcza pod koniec dzisiejszej trasy – nadzieję na bardziej wyszukaną kolację. Dla obolałych mięśni leżenie na cienkich karimatach położonych na nierównych kępach trawy też nie należało do najprzyjemniejszych. A sen miał przynieść nam wymarzony wypoczynek. Pomyślałem wtedy, że jednak nie jesteśmy do końca normalni. Każdy ruch, próba przekręcenia się, powodował ból w całym ciele i przebudzenie. Komary pod tropikiem przypominały nam o tym, co czeka na zewnątrz, gdyby ktoś musiał jednak skorzystać z zestawu młodego skauta. Przyszło mi do głowy po raz pierwszy, że może jednak nie damy rady.

Poranek tchnął jednak nową nadzieję. Komarów za dnia było znacząco mniej, tzn. dopuszczalna ilość. Wspaniałym pomysłem okazało się zabranie przez Pitta kapeluszy z moskitierą, które – wobec mizernego działania preparatów chemicznych – okazały się jedynym zabezpieczeniem przed komarami. Wyglądaliśmy w nich dziwacznie, ale można powiedzieć, że uratowały eskapadę. Była piękna pogoda, zrobiliśmy sobie śniadanko z gorącą herbatą i nasze morale znacząco wzrosło. Ramiona i barki nadal pieruńsko bolały, ale wiedziałem, że to ból do rozruszania, a poza tym miałem ketonal 😊.

Obrazek
Poranek po pierwszym noclegu

Ruszyliśmy w dalszą drogę, która tego dnia, miała zakończyć się planowo na Kępie Ośnickiej, tuż przed Płockiem. Do przebycia mieliśmy zatem 55 km, czyli podobny odcinek, jak poprzedniego dnia. Startowaliśmy o ponad 2 godziny wcześniej niż w pierwszym dniu, więc zaplanowaliśmy także dłuższy postój na coś w rodzaju obiadu. Wisła cały czas nie była za szeroka. Gęsto usiana łachami i wyspami w kształcie soczewek o różnej wielkości. Postanowiliśmy poszukać nurtu, bo płynięcie po najkrótszej linii chyba nie było najlepszym rozwiązaniem. Nurt niestety nie był zbyt wyraźny, poza tym co chwilę przechodził z lewej do prawej i z powrotem, i nie było łatwo się w nim utrzymać. Zresztą mając w pamięci jak wygląda Warta w okolicach Poznania, czy Odra w środkowym biegu, nie mówiąc już o Drawie, liczyłem na większą pomoc ze strony naszej królowej polskich rzek. Ona okazała się jednak bardzo leniwa i nie chciała nam pomóc zbytnio w dotarciu do morza. Płynęliśmy więc stylem pijanego zająca, tracąc chyba więcej sił niż powinniśmy. Jasnym też stało się, że machać wiosłem, a pływać dobrze kajakiem, to dwie różne rzeczy. Mam wrażenie, że w miarę poprawnie technicznie zaczęliśmy płynąć dopiero gdzieś trzeciego dnia. Wiedzieć, że pcha się wiosło, które znajduje się w powietrzu, a nie ciągnie te które jest w wodzie, to jedno, a przełożyć to na pracę ciągłą, to zupełnie inna sprawa, która zajęła nam kilka dni.

Po ok 10 km, zrobiliśmy sobie postój w Czerwińsku nad Wisłą w celu uzupełnienia zapasów, oraz skorzystania z toalety. Obiad przewidziany był za Wyszogrodem więc wzięliśmy się za wiosłowanie. Nasz wybór padł na dużą łachę, która jednak musiała okresowo być połączona z lądem, lub też bród pozwalał na przejście na nią krów, których obecność dało się zauważyć. Rozbiliśmy się pod znakiem kilometrowym 599.

Obrazek
Wieże w Czerwieńsku nad Wisłą
Obrazek
Rzeka widziana z Czerwińska nad Wisłą

Och, jak wspaniale smakowało kaszotto z mielonką turystyczną. Słońce prażyło tego dnia niemiłosiernie, więc kąpiel w chłodnych wodach Wisły była cudownie ochładzająca. Na szczęście byliśmy przygotowani na taką pogodę. Bez filtrów UV, a przede wszystkim czapki i okularów słonecznych, nie ma się co wybierać na taką wyprawę. Mimo, że płynęliśmy głównie na zachód, a później północ, bardzo odczułem późniejsze zgubienie okularów. Po kąpieli starczyło jeszcze czasu na zrobienie kawusi w kawiarce, którą zabraliśmy ze sobą. Takie chwile prawdziwej przyjemności są bardzo potrzebne podczas spływu.

Obrazek
Przystanek na obiad, 599 km Wisły
Obrazek
Obiad się robi
Obrazek
Pierwsza kąpiel

Zostało nam niespełna 10 km do mety tego dnia, co przy tempie, które osiągaliśmy, zajęło nam ok. 1,5 godziny. Nauczeni wypadkami wieczora dnia poprzedniego postanowiliśmy kilka rzeczy związanych z lądowaniem zmienić. Po pierwsze, noclegów musimy szukać jak najdalej od roślinności, a co za tym idzie, wybierać powinniśmy piaszczyste łachy jak najbliżej środka rzeki, z nadzieją, że komary nie będą miały czego tam szukać, a poza tym nie będą miały schronienia. Druga sprawa dotyczyła powstania kolejnego zestawu. Do zestawu młodego skauta, dołączył nie mniej ważny, zestaw desantowy. Składał się on z dwóch dużych worków na śmieci do rozłożenia na mokrym piasku, długich spodni i bluzy z rękawami, pełnych butów (w kajaku oczywiście boso, ew. w klapkach) oraz kapelusza z moskitierą. Po lądowaniu natychmiast zakładaliśmy wszystko na siebie, ograniczając ugryzienia do minimum. Wtedy dopiero można było zakładać obozowisko. Wciągaliśmy kajak, aby był bezpieczny, rozpalaliśmy ognisko i rozbijaliśmy namiot. Również procedura namiotowa uległa modyfikacji. Rozbijaliśmy go na płasko, następnie przez lekko rozpięte drzwi wrzucaliśmy wszystko co nam było w nocy potrzebne, dopiero wtedy ustawialiśmy zewnętrzny szkielet i zakładaliśmy tropik. Wejście do środka też było planowane tak, aby jak najmniej nawpuszczać do środka tych bestii. Trzeba było być szybkim jak grzechotnik i czujnym jak ważka, bo niestety na piaszczystych łachach wraz z zapadnięciem zmroku, komary – nie wiadomo skąd – też się pojawiały. Co prawda nie było ich 5 milionów na sto metrów sześciennych, tylko zaledwie milion, ale długie siedzenie przy ognisku nie wchodziło w grę. Zresztą byliśmy tak wyczerpani, że codziennie o 22-23 już byliśmy w objęciach Morfeusza. Jeszcze tylko jedną rzecz postanowiliśmy przed snem. Bardzo istotne są dłuższe postoje z ciepłym obiadkiem w połowie dnia i codziennie musimy je robić. Po takim zastrzyku energii i wypoczynku kolejne godziny wiosłowania są dużo przyjemniejsze. Noc spędziliśmy na piaszczystej łasze, z której już widać było, na prawym brzegu, górujące nad drzewami zabudowania Płocka.

Obrazek
Obóz na środku Wisły
Obrazek
Zachód słońca na łasze przed Płockiem
Ostatnio zmieniony 28 kwie 2021, 09:13 przez Mysikrólik, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Rozdział III : Płock – Drwęca


Niektórzy powiedzieliby, że opatrzność nad nami czuwała, a ja powiem, że szczęśliwy przypadek, że tak właśnie rozplanowaliśmy trasę. Po dwóch dniach wiosłowania po 8 godzin przyszedł kryzys. Zarówno fizycznie, mimo ketonalu, jak i psychicznie, miałem wszystkiego serdecznie dosyć. Pogoda zaczęła się psuć, a prognozy nie były dobre. Poza tym, za Płockiem, Wisła zmieniła się w szeroki zalew, w dodatku zaczął wiać dość mocny wiatr z północy, a więc prosto w twarz. O żadnym nurcie nie było mowy, wydawało się nam, że młócimy wodę bez żadnego widocznego efektu. Wiatr rozfalował powierzchnię szerokiej w tym miejscu jak jezioro Wisły. Wielkiego strachu nie było, mimo iż niektóre fale potrafiły rozbić się o dziób i dolecieć aż do mnie, choć siedziałem z tyłu. Mimo to, nauczeni lekturą relacji z innych spływów, woleliśmy się trzymać blisko brzegu. Deszcz chwilami zamieniał się w ulewę. Pierwszy raz przydały się fartuchy, które w tym momencie okazały się niezbędnym zakupem. Gdzie więc widzę ten szczęśliwy przypadek? Otóż do pokonania mieliśmy tylko 44 km, a więc znacząco mniej, niż pierwsze dwa dni. Dodatkowo na mecie mogliśmy liczyć na pomoc Oldmalarza i Hanki.
Obrazek
Płock
Obrazek
Płockie ZOO

Zaczęło się nawet dość przyjemnie. Śniadanko zjedliśmy przy zachmurzonym niebie, ale jeszcze nie padało. Obóz zwinięty i w drogę. Na wodzie pojawiły się łabędzie, których do tej pory nie zanotowaliśmy, oprócz tego sporo nieznanych mi zupełnie traczy nurogęsi z rdzawymi łebkami, niezliczone ilości łysek, perkozy, żurawie, czaple, kormorany, rzadziej pelikany. Parę razy wydawało mi się, że mignęło i mi coś małego i niebieskiego, ale nie dojrzałem co to było. Dopiero nieco później udało mi się przyjrzeć i poznałem zimorodka, którego znałem do tej pory tylko z ilustracji. Widziałem później te płochliwe ptaszki, jeszcze kilkukrotnie, ale zdjęcia nie udało mi się zrobić.

Obrazek
Wisła między Płockiem a Włocławkiem

Tymczasem wpłynęliśmy na szeroki przestwór Zalewu Włocławskiego, który bynajmniej suchy nie był, a za to pokryty krótką ostrą falą. Falki, z perspektywy jachtu czy motorówki niewielkie, uderzając w dziób spowalniały nas znacznie. Płynięcie w tych warunkach nie miało nic wspólnego z przyjemnością, więc zostało tylko zacisnąć zęby, spuścić głowę w dół, włączyć automatykę ruchów i zasuwać do przodu. Po chwili zaczął zacinać deszcz, oczywiście prosto w twarz, a potem rozpadało się na dobre. Na obiadek zawinęliśmy do mariny Murzynowo, która w tych warunkach wyglądała na opuszczoną. Wrażenie to potęgowało otoczenie – niedokończony budynek hotelowy, przy którym się zatrzymaliśmy. Zjedliśmy jakże pożywne kaszotto z mielonką. Kawusia, toaleta i w drogę. Byliśmy w stałym kontakcie z oczekującymi nas w marinie Anwilu, tuż przed zaporą, Oldmalarzem i Hanką. Wiedzieliśmy już, że nie uda nam się tam schować na noc przed deszczem, a rozbijanie namiotu i później zwijanie mokrego nie było najlepszym wyjściem. Ale wiedzieliśmy, na co się pisaliśmy. Dopłynęliśmy resztką sił do mariny i wyciągnęliśmy kajak pod hangar. Witała nas spora grupa. Oprócz już wymienionych, czekały na nas także Ola i Kasia. Niestety byliśmy przemoknięci i po zaprzestaniu machania wiosłem zaczęło nam być też zimno. Choć ideą naszego spływu była duża samowystarczalność i biwakowy styl, propozycję nieocenionej Hanki, aby przenocować u niej, wysuszyć rzeczy i odpocząć, przyjęliśmy jak wybawienie.

Obrazek
Marina Murzynowo
Obrazek
Wpływamy do mariny we Włocławku, zdj. Hanka
Obrazek
Osuszamy kajak i chowamy pod namiot, zdj. Hanka

Nie było szans na jakieś dłuższe spotkanie z witającą nas ekipą – odłożyliśmy kajak pod dach i prawie od razu udaliśmy się do Brześcia. U Hanki, jak to u Hanki. Nie skończyło się tylko na ciepłej herbatce. Były różne frykasy, ciasto, a i coś mocniejszego na rozgrzewkę się znalazło. Ciepły prysznic i jedzenie wprowadziły nas w taki błogostan, że wkrótce posnęliśmy w ciepłych łóżeczkach. Wpływ na wczesne położenie się miały też plany na dzień następny. Okazało się, że śluzowanie odbywa się o określonych porach. Abyśmy mieli szansę wyrobić normę na ten dzień, a mieliśmy do pokonania 53 km, musieliśmy być na tamie przed 8:00. Wstaliśmy więc po 5-tej, aby zdążyć na czas ze wszystkim. Spakować suszące się w garażu Hanki ciuchy, dojechać, zapakować kajak i dopłynąć na drugą stronę zalewu do śluzy. Przy pakowaniu pomógł nam kolega Słowik, który okazał się rannym ptaszkiem.

Pełni werwy, zresetowani po nocy w ciepłych i miękkich łóżkach, z nowymi siłami, z optymizmem patrzeliśmy na przyszłość naszej wyprawy. Zaryzykuję stwierdzenie, że bez tego postoju rejs mógłby się nie udać, a na pewno byłoby nam dużo ciężej wytrwać w postanowieniu dotarcia do morza.

Obrazek
Z wizytą u Hanki
Obrazek
W gościnie u Hanki

Tama we Włocławku, czy raczej jej pokonanie, to kolejne niezapomniane przeżycie. Niby wiadomo jak to się odbywa, ale to zawsze fajnie spróbować samemu. Śmiesznie wyglądał nasz kajaczek w ogromnej śluzie, będąc w niej jedyną jednostką pływającą. W ciągu kilkunastu bodajże minut opuściliśmy się o 14 metrów, po czym otworzyły się wrota śluzy i mogliśmy ruszyć w dalszą drogę. Najgorszy kryzys fizyczny mieliśmy za sobą. W kolejnych dniach ból mijał po kilku machnięciach wiosłem, aż wreszcie zniknął zupełnie.

Obrazek
I z powrotem na rzekę, zdj. Hanka
Obrazek
Słowik pomaga nam odbić od pomostu, zdj. Hanka
Obrazek
Bardzo mi przykro, Mamoń
Obrazek
Negocjujemy cenę :-D, zdj. Hanka
Obrazek
Hanka na śluzie
Obrazek
Na samym dnie, zdj. Hanka
Obrazek
Wrota Mordoru
Obrazek
Wrota Mordoru otwierają się

Za Włocławkiem utrzymywaliśmy niezłe tempo i po ok. 2,5 h i 20 km mijaliśmy ruiny zamku krzyżackiego w Bobrownikach, który pojawił się na prawym brzegu. W międzyczasie zaczęło mocno padać, ale deszcz był ciepły, a dodatkowo utrzymywaliśmy ciepłotę przez ruch. Mimo więc całkowitego przemoczenia, wiosłowało się nieźle, ale zaczęliśmy się martwić o obiad w takich warunkach. Dopływaliśmy do czynnej przeprawy promowej w Nieszawie, a było to już niedaleko miejsca zaplanowanego na ciepły posiłek. Okazało się, że dopisało nam szczęście. Tuż za przystanią promową, w małej zatoczce, zacumowana stała barka, na której odbywały się imprezy kulturalne dla Nieszawian. Barka miała zadaszenie z plandeki i stanowiła wymarzone dla nas miejsce na odsapnięcie i przygotowanie słynnego kaszotta z mielonką. Postój nieco nam się przedłużał. Była kawka, a nawet krótka drzemka. W końcu jednak musieliśmy ruszyć dalej, aby w sensownym czasie dostać się do ujścia Drwęcy, gdzie na postoju wodnym mieliśmy zaplanowany tego dnia nocleg. Przebraliśmy się w suche ciuchy, a na dodatek deszcz najpierw zamienił się w deszczyk, a niebawem przestało już siąpić zupełnie.

Obrazek
Nie zawsze świeciło słońce
Obrazek
Schronienie na przeprawie promowej w Nieszawie
Obrazek
W Nieszawie
Obrazek
Repertuar znaleziony w Nieszawie

Zanim dotarliśmy na nocleg, spotkała nas kolejna miła niespodzianka. Skontaktował się z nami Barabasz i umówiliśmy się na spotkanie – na lewym brzegu, koło miejsca, gdzie zwykle nasz kolega obserwuje gwiazdy w pogodne nadwiślańskie noce. Oprócz przyjemnego samego w sobie spotkania, Barabasz podreperował nasze zapasy żywnościowe i to tak skutecznie, że w zasadzie nie musieliśmy już wiele kupować do końca podróży. Był z nim także Szymek, który – miałem wrażenie –chętnie wskoczyłby do kajaka i popłynął z nami. Umówiliśmy się na spotkanie na miejscu noclegowym, do którego nie było już tak daleko, ale znajdował się na drugim brzegu rzeki. Początkowo natknęliśmy się na ładne ruiny wieży obronnej w Złotorii, które były bardzo obiecujące. Stwierdziliśmy jednak, że mało tam miejsca na rozbicie obozowiska, ponadto wokół krążyło mnóstwo komarów. Dodatkowo nie bardzo wiedzieliśmy, czy można by tam legalnie rozpalić ognisko. Wpłynęliśmy więc w Drwęcę i po kilkuset metrach rzeki zupełnie innej niż Wisła, z przewróconymi drzewami zanurzającymi się w wodzie, dotarliśmy do miejsca postoju wodnego.

Obrazek
Z Barabaszem na szlaku
Obrazek
W okolicach Ciechocinka, zdj. Barabasz
Obrazek
Ruiny wieży obronnej w Złotorii

Wieczorem dotarli do nas Barabasz z Szymkiem i zrobiliśmy sobie prawdziwe ognisko z kiełbaskami, musztardą i ogóreczkami. Jeszcze raz w tym miejscu dziękujemy Barabaszowi za dożywianie naszej wyprawy. Byłoby jeszcze milej, gdyby nie pojawił się pewien podchmielony jegomość, który nie wiadomo skąd przyjechał taksówką. Wyglądał trochę jak pensjonariusz ZK. Miał ze sobą arsenał piw i postanowił się „zakumplować” z nami. Na całe szczęście najpierw go zmorzyło, a gdy się ocknął, zawołał taksówkę i odjechał. Nockę więc mieliśmy spokojną.

Obrazek
Rozpalanie ogniska po deszczu
Obrazek
Zachód nad Drwęcą
Obrazek
Szymek z "pszczelarzami", zdj. Barabasz
Ostatnio zmieniony 28 kwie 2021, 10:25 przez Mysikrólik, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Rozdział IV : Drwęca - Bałtyk



Rankiem zebraliśmy nasz cały sprzęt, który po dwóch deszczowych dniach postanowiliśmy dosuszyć pod wiatką na postoju. Naprawdę trudno uwierzyć, że wszystko to mieściło się wraz z nami w – bądź co bądź - niewielkim kajaku. Na postoju przed wypłynięciem odwiedził nas jeszcze Marcin, kolega PiTTa, który przywiózł nam na rowerze kilka dodatkowych przysmaków. Tuż przed startem na parkingu pojawiła się dziewczyna, która z bagażnika auta wypakowała paczkę, która okazała się dmuchanym kajakiem. Kajakarka – jak się później okazało już na rzece, Dorota, znajoma PiTTa sprzed lat – wypłynęła przed nami. Aż do Gdańska była to w praktyce jedyna sytuacja, gdy spotkaliśmy kogoś pływającego po rzece kajakiem. Czasami widzieliśmy łodzie wędkarzy, ale ludzi spływających Wisłą dla przyjemności – nie.

Obrazek
Suszymy się nad Drwęcą

Dotarliśmy znów na Wisłę i po krótkiej rozgrzewce wpłynęliśmy w obszar Torunia. Piękne są te nasze miasta widziane z rzeki. W Toruniu dużo zabytkowych gotyckich budynków znajduje się blisko rzeki i można je podziwiać z kajaka. Na wysokości starówki dogoniliśmy Dorotę i przez chwilę porozmawialiśmy sobie pomiędzy kajakami. Potem, mając na względzie plan dnia, zwiększyliśmy nieco tempo. Toruń pozostał za nami.

Obrazek
Toruń
Obrazek
Toruń z kajaka

Pogoda nam tego dnia dopisywała. Było słonecznie, ale rześko. Rzeka skręciła przed Toruniem na zachód i w tym kierunku płynęliśmy do samej Bydgoszczy. Po drodze stanęliśmy na popas w Solcu Kujawskim, w stanicy WOPR. Nieco znudzeni chłopcy, którzy nie wiadomo czego doglądali we trzech na rzece, na której oprócz nas nikogo zdaje się nie było, sprawiali wrażenie zdziwionych, że w ogóle ktoś przypłynął. Mimo to załoga stanicy opowiadała nam, że jednak dość często ktoś na rzece się pojawia i mają co robić. Łaskawcy zaproponowali nam gorącą wodę, ale na skorzystanie z sanitariatów już się nie zgodzili. Aby otrzymać obiecany wrzątek, należało wpisać się do księgi z jakimś tajemniczym rejestrem. Wówczas okazało się, że ten dość duży ruch na rzece ograniczał się do jednego nieco podejrzanego wpisu przed nami. Zdaje się, że to niezbyt gościnne miejsce nie było jednak tak często odwiedzane. Nic w sumie w tym dziwnego.

Obrazek
Stanica w Solcu Kujawskim
Obrazek
Widok ze stanicy
Obrazek
Pozyskiwanie żwiru z rzeki

Dalej już przed nami zamajaczyła Bydgoszcz, której jak wiadomo Wisła nie zaszczyca swą obecnością, lecz mija ją i ociera się o Fordon. W Bydgoszczy do Wisły wpływa Brda, która przez kanał bydgoski połączona jest z Odrą. W tym miejscu rozpoczyna się Dolina Dolnej Wisły, a my minęliśmy najbardziej na zachód wysunięty fragment rzeki. Na próżno wypatrywaliśmy na brzegu Yvonne z przychówkiem i Adama. Woleli być gdzie indziej ;-), za to PiTT miał okazję spotkać się i porozmawiać chwilę z ojcem. Plan na ten dzień przewidywał płynięcie jak najdłużej się da. Nie mieliśmy zaplanowanego żadnego noclegu, płynęliśmy ile sił i chęci, a zatrzymaliśmy się w miejscu które nam wydało się najbardziej dogodne i pozbawione insektów, gdzieś na jednej z piaszczystych łach przed Chełmnem. W sumie przepłynęliśmy tego dnia blisko 70 km i był to najdłuższy odcinek tej wyprawy.

Nazajutrz czekał nas chyba najładniejszy odcinek Wisły, przynajmniej naszym zdaniem. Minąwszy Chełmno, widoczne z oddali na prawym brzegu, wkrótce zbliżyliśmy się do Świecia na lewym brzegu. W zakolu, pod dość ostrym kątem znajduje się ujście Wdy. Dalej Wisła nabiera trochę większej prędkości, wzmocniona jej wodami. Pozwoliliśmy się unieść prądowi i przez kilka kilometrów nie wiosłowaliśmy prawie wcale, lekko korygując tylko kierunek, a całą uwagę skupiając na przyrodzie. Lewy brzeg wyższy znacznie od prawego, był zalesiony i czuć było od niego przyjemny chłodek. Popłynęliśmy dalej, ku kolejnemu miastu, pamiętającemu czasy Piastów. Początkowo na płynących od strony Warszawy trochę straszyć mogą wysokie bloki, ale co tam, w końcu PRL to też nasza historia. Poza tym budynki są chociaż pomalowane, a nie odrapane i szare. Później jednak jest znacznie lepiej, a w miejscu dawnej przeprawy, na lewym brzegu, znajduje się punkt widokowy z piękną panoramą Grudziądza. Nieco w dół rzeki znajdowały się ruiny kolejnego zamku krzyżackiego i wieża widokowa Klimek. Obiad w takim miejscu smakuje bardzo dobrze. Do końca dnia musieliśmy jeszcze przebyć ok. 30 km. Po drodze minęliśmy jeszcze orientacyjne punkty, które tworzyły ujścia Osy, a później Mątawy w okolicach Nowego. Postanowiliśmy też zmienić plany co do noclegu i zamiast spać koło przeprawy promowej w Korzeniewie, zatrzymaliśmy się przy jednym z filarów ruin mostu w Opaleniu. To był strzał w dziesiątkę. Było to chyba najlepsze miejsce na obóz w czasie całego wypadu. Mieliśmy na własność wyspę z wierzbą, na środku Wisły, bez komarów, z ładnym piaseczkiem. Skrojona w sam raz dla nas. Można było się wykąpać, a później wdrapać na resztki filaru i podziwiać zachód słońca. Magiczne miejsce.

Obrazek
Ujście Wdy
Obrazek
Ujście Wdy
Obrazek
Bloki w Grudziądzu
Obrazek
Grudziądzkie spichlerze
Obrazek
Panorama Grudziądza
Obrazek
Nasza łacha za filarem

W tym miejscu magia zadziałała z całą mocą i wpłynęła na czasoprzestrzeń. Po ustaleniu jaki mamy dzień, okazało się że zaszły pewne błędy w wyliczeniach. Niczym Phileas Fogg dostaliśmy jeden dodatkowy dzień na wykonanie zadania. W całym rozgardiaszu przygotowań źle policzyłem dni i wyszło nam, że w Gdańsku będziemy w sobotę, a nie w niedzielę. Z jednej strony fajnie, a z drugiej, mogliśmy nieco rozluźnić nasz terminarz i nie gnać tak, zwłaszcza na początku. Postanowiliśmy jednak trzymać się dalej założeń i wykorzystać niedzielę na regenerację przed powrotem do rzeczywistości.

Obrazek
Nasz łacha za filarem
Obrazek
Selfie na filarze
Obrazek
Zachód słońca w Opaleniu
Obrazek
Panorama Opalenie

Pożegnaliśmy naszą bazę za filarem i ruszyliśmy w rodzinne strony Pitta. Zatrzymaliśmy się w celu uzupełnienia wody w Korzeniowie. Przemiły pan wędkarz pożyczył mi swój rower i wytłumaczył jak najszybciej dojechać do sklepu. Nie chciał przyjąć za to nawet, zwykłej w takim wypadku formy wdzięczności, w postaci butelki piwa. Bezinteresowna życzliwość tego pana była czymś bardzo budującym. W dalszej drodze przepływaliśmy nieopodal Gniewa. Zamek krzyżacki od strony rzeki robi równie dobre wrażenie, jak oglądany przez nas przy okazji zlotu lądowego. Pogoda ustaliła się na słoneczną i nie zagrażał nam już deszcz. Raczej należało szukać cienia i osłony przed palącym słońcem. Następny punkt kontrolny to ujście Nogatu. W sumie to tak naprawdę nie ujście, a raczej, gdyby nie śluza w Białej Górze, to Wisła oddałaby część wód w stronę Zalewu Wiślanego. Tak więc jest to bardziej źródło, niż ujście. Również to miejsce widzieliśmy z innej, bardziej suchej strony, podczas naszego zlotu Templariuszowego. W Tczewie z racji szkoły i pracy nikt nam nie machał, więc popłynęliśmy dalej, aby jak najwięcej kilometrów machnąć przedostatniego dnia. Nocleg zaplanowaliśmy na jednej z łach za Tczewem. Obozowisko rozbiliśmy na piaszczystym kawałku blisko brzegu, bo uregulowana częściowo w tym miejscu rzeka nie ma już – znanych nam z wcześniejszego rejsu – dużych łach na środku. Niestety, oznaczało to większą liczbę komarów niż poprzednio.

Obrazek
Gniew
Obrazek
Widoczek
Obrazek
Święta pogańska biała krowa
Obrazek
Śluza w Białej Górze

Ostatni dzień zapowiadał się wspaniale, do ujścia zostało nam niecałe 30 km. Minęliśmy ostatni most na Wiśle, w Kiezmarku, oraz ujście Szkapawy i zbliżaliśmy się do śluzy na Martwej Wiśle. Została nam do podjęcia jedna ważna decyzja. Płynąć do Gdańska, czy dokończyć trasę Wisłą do Bałtyku? W pierwszej opcji odczuwałem pewien niedosyt, bo nie przepłynęlibyśmy zaplanowanego fragmentu Wisły do końca, no i przede wszystkim, nie zobaczylibyśmy morza. Z drugiej strony, wpłynięcie na Bałtyk wobec braku transportu w okolicach ujścia Wisły, wiązałby się z pływaniem po morzu kajakiem, którym musielibyśmy dotrzeć do ujścia Wisły Śmiałej, a potem Martwą Wisłą do Gdańska. Prognozy mówiły o spokojnej wodzie w Zatoce Gdańskiej, w związku z czym postanowiliśmy płynąć ku morzu. Wisła za bardzo w tym miejscu już nie pomagała swym nurtem i płynęło się dość trudno. Pojawiła się fala od strony morza, a dodatkowo chłopcy na skuterach często robili nam dość niebezpieczne fale boczne. Niemniej jednak na horyzoncie pojawiła się najpierw minimalna, stale rosnąca przerwa w brzegach. Jeszcze tylko minęliśmy czynną przeprawę promową Mikoszewo – Świbno, ostatni znacznik na Wiśle wskazujący 941 kilometr od źródła i wpłynęliśmy na prawie otwarte morze. Główny cel wyprawy został osiągnięty.

Obrazek
Nadwiślański poranek
Obrazek
Śluza na Martwej Wiśle
Obrazek
Prom Mikoszewo - Świbno
Obrazek
Ujście Wisły do morza
Obrazek
Ostatni znacznik na Wiśle

W nagrodę mogliśmy podpłynąć do foczej wyspy i zrobić zdjęcia fok oraz nagrać filmik. No ale cóż, zafundowaliśmy sobie dogrywkę, trzeba było ruszyć dalej. Wbrew prognozom, fale dochodziły do 0,5 metra i mimo, że nie było zagrożenia, wiosłowanie po zatoce, nie należało do przyjemnych. Poza tym kolejny raz coś trochę źle wymierzyliśmy – okazało się, że odcinek na morzu miał liczyć aż ok. 11 km w linii prostej, której nijak nie dało się utrzymać. Często po paru machnięciach, nasz kajak ustawiony był raczej na Szwecję, niż na Gdańsk. Męczarnia. Na dodatek, aby płynąć jak najkrótszą drogą, oddaliliśmy się znacznie od brzegu (ok. 2 km), co nie uszło uwadze załodze WOPR, która przybyła z odsieczą, a następnie z minami zdziwionymi i pewnym niedowierzaniem przyjęła nasze zapewnienia, że panujemy nad sytuacją. Cóż to było przecież dla nas, weteranów kilkusetkilometrowego spływu. Wreszcie, po ponad 2 godzinach mordęgi, wpłynęliśmy w Wisłę Śmiałą, co nagrodziliśmy sobie kąpielą i ciepłym posiłkiem, czyli ostatnią porcją kaszotto z mielonką. Potem popłynęliśmy dalej, aż do Wisły Martwej i dalej w stronę Gdańska. Mijaliśmy portowe i stoczniowe oblicze Gdańska, zacumowane statki, suwnice i dźwigi, hangary, wyciągnięte na brzeg jednostki wszelkich możliwych typów, w tym nawet skorodowane wodoloty. Po drodze mijaliśmy też „Notosa”, ale nie odpowiedzieli na nasze zawołania. Potem wpłynęliśmy w Motławę.

Obrazek
Na pełnym morzu
Obrazek
A może ku Szwecji?
Obrazek
Focza wyspa
Obrazek
Ujście Wisły Śmiałej
Obrazek
Załoga po pokonaniu Bałtyku
Obrazek
Hej tam na Notosie

Płynąc myśleliśmy sobie, że jak już pokonamy tę całą trasę Wisłą, to może w Gdańsku nasze wpłynięcie zrobi wrażenie na turystach. Dwóch ogorzałych rzecznych wilków w kajaku. Sprawne fachowe oszczędne ruchy wioseł. Profesjonalizm w każdym ruchu. Na pytanie: „Skąd płyniecie?” odpowiadalibyśmy od niechcenia: „A, z Warszawy” – jakby to było nic takiego. Tymczasem rzeczywistość była taka, że po wodach Motławy krążyło mnóstwo kajaków wypożyczanych turystom. Nasz kajak ginął w tym tłoku. Niestety, nie było omdlewających ze wzruszenia dam, powiewających chustek, podziwu w oczach sympatycznych dziewcząt, zazdrosnych spojrzeń ich towarzyszy – domatorów.

Musieliśmy zadowolić się widokami miasta. Filharmonia, żuraw, Sołdek, kamieniczki, wieże. Pogoda była piękna, otoczenie miłe. Niestety duży ruch wzbudzających fale motorówek, a także statków turystycznych, powodowały, że pływanie po Gdańsku nie należy do przyjemnych. W każdym razie takie wydało nam się po wcześniejszym rejsie w otoczeniu znacznie bardziej dzikim i opuszczonym. Poszwendaliśmy się trochę wokół Wyspy Spichrzów i wylądowaliśmy ostatecznie za Mostem Stągiewnym.

Obrazek
Gdańsk
Obrazek
Żuraw gdański
Obrazek
Na Motławie
Obrazek
Za jednym z mostków wylądowaliśmy

Wyprawa zakończyła się trochę tak, jak się zaczęła, tzn. „na wariackich papierach”. Gdy już mieliśmy kajak na brzegu, większość rzeczy spakowanych, a Aga już do nas jechała aby przewieźć kajak, sprawdziłem, że mam bardzo dobre połączenie z Gdańska, tyle że muszę zdążyć w 30 minut na dworzec. Tak więc zapakowałem wszystkie swoje graty i prawie biegnąc oraz przepychając się między ludźmi na Długim Targu, na ostatnią chwilę, dobiegłem na dworzec. Zdążyłem wsiąść do pociągu, ale prawie nie zdążyłem pożegnać się z Pittem i zostawiłem go ze wszystkim, czekającego na Agę. Za to wieczorem byłem w domu i miałem jeszcze całą niedzielę na regenerację przed powrotem do pracy.

Śmiało możemy sobie wpisać te 8 dni sierpniowych, jako jedną z przygód życia. Po czasie nie będzie już bólu rąk, okresów zwątpienia, myśli o rzuceniu wszystkiego i powrotu do domu, choć i to ma swój urok. Pozostaną przede wszystkim przyjemne wspomnienia, anegdoty i pewien rodzaj dumy, że daliśmy radę. Będzie o czym opowiadać wnukom, a na razie jest się czym pochwalić znajomym. No ale przede wszystkim jest jeszcze Wisła od źródła do Warszawy, jest Odra, Warta i wiele innych rzeczy które można zrobić, zanim krew zamieni się w wapno.
Ostatnio zmieniony 28 kwie 2021, 10:05 przez Mysikrólik, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Epilog


Ostatni akord naszej wyprawy wybrzmiał nieco ponad tydzień po lądowaniu w Gdańsku. Pani Magdalena zakupiła od nas naszego wiernego Prijona CL490. Mamy nadzieję, że posłuży jej tak dobrze, jak nam podczas tych kilkuset kilometrów na Wiśle – królowej polskich rzek. Teraz został nam ten drugi kawałek rzeki – od źródeł, do Warszawy…

Cała wyprawa zakończyła się sukcesem. Finansowo zdaje się, że również wyszło to nie najgorzej. Jedyny problem to to, że… nie mamy teraz kajaka na przyszłe wyprawy :D, a przygoda czeka przecież za drzwiami.
Awatar użytkownika
irycki
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 2708
Rejestracja: 22 cze 2016, 12:05
Tytuł: Pan Motocyklik
Miejscowość: Legionowo
Podziękował;: 61 razy
Otrzymał podziękowań: 106 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: irycki »

Świetna relacja i przede wszystkim świetna wyprawa i przygoda! :564:

Pierwsze zdjęcie, ta panorama z dwoma Słońcami, wzbudziła we mnie pewien egzystencjalny niepokój... :571:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Nie chcę pani schlebiać, ale jest pani uosobieniem przygody. Gdy patrzę na panią łowiącą ryby, pływającą po jeziorze, nie wyobrażam sobie, aby istniała bardziej romantyczna dziewczyna.

Moje fotoszopki (aktualiz. 13.11.2022)
.
Awatar użytkownika
Barabasz
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 3879
Rejestracja: 25 sie 2015, 10:43
Miejscowość: Antoninów
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 114 razy
Otrzymał podziękowań: 137 razy

Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Barabasz »

Wreszcie relacja z Waszej przygody!!! Gratulacje, wspaniała wyprawa!
W Złotorii to był zamek ale faktycznie zostały do dzisiaj jedynie rozwaliny wieży.
Jak macie to wrzućcie zdjęcie twierdzy Modlin. Czy zamek w Bobrownikach był pierwszym na Waszym szlaku?
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Sęk w tym, że niektóre obiekty widzieliśmy, ale nie mamy ich na zdjęciach. Trzeba było płynąć dość szybko, a nie zawsze chciało nam się, albo też przyszło do głowy, żeby wyciągać aparat-smartfona. Dla bezpieczeństwa były schowane w słoikach.
Awatar użytkownika
Czesio1
Administrator
Administrator
Posty: 16384
Rejestracja: 07 lip 2013, 14:00
Tytuł: Ojciec Prowadzący
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 386 razy
Otrzymał podziękowań: 195 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Czesio1 »

Mysikrólik pisze: 28 kwie 2021, 08:41 Pod koniec lipca, gdy oglądałem z rodziną występy młodzieży bułgarskiej w moim ukochanym Sozopolu, nagle zadzwonił telefon. Od razu wiedziałem, że sprawa nie jest błaha, bo dzwonił Pitt. A gdy Pitt dzwoni, to wiedzcie, że coś się dzieje. :diabel2: No i rzeczywiście stało się. Dostał urlop i zaproponował spływ kajakiem z Warszawy do Gdańska.

Tu plaża, zimne drinki, pełen relaks. Woda 26 stopni Celsjusza, słoneczko, a ten mi proponuje taplanie się w zimnej wodzie, w dodatku za „Czajką”, która z regularnością przebudzonej Etny, wylewa co tam ma, w tym roku. No ale pomysł rzucony, trzeba się z nim zmierzyć.
A daj spokój Mysikróliku, żeś wymyślił z tą relacją. Siedzę od rana w robocie i z zapartym tchem czytam, podziwiam i zazdraszczam. :-)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
RobertH
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 1279
Rejestracja: 26 lis 2018, 00:22
Tytuł: RobertH
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 6 razy
Otrzymał podziękowań: 7 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: RobertH »

Relacja bardzo solidna .

Co do ...
Pod koniec lipca, gdy oglądałem z rodziną występy młodzieży bułgarskiej w moim ukochanym Sozopolu
to też z czystym sercem mogę polecić to miejsce , łatwy dojazd z lotniska z Burgas autobusem ,do centrum i dalej ...... Burgas to dobra baza wypadowa nawet do Stambułu na wycieszkę objazdową.
1.jpg
1.jpg (932.61 KiB) Przejrzano 3423 razy
KSIĄŻKI NIE GRYZĄ !!! POCHŁANIAJĄ W CAŁOŚCI !!!

Obrazek
Awatar użytkownika
Eksplorator63
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 1650
Rejestracja: 16 maja 2016, 18:45
Miejscowość: Bydgoszcz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 1 raz
Otrzymał podziękowań: 7 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Eksplorator63 »

Super relacja z Waszej przygody !!!👍
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

RobertH pisze: 28 kwie 2021, 12:37 Burgas to dobra baza wypadowa nawet do Stambułu na wycieczkę objazdową.

Za pierwszy razem gdy trafiliśmy do Sozopolu z Agnieszką, jeszcze jako znajomi :-D , skorzystaliśmy z wycieczki fakultatywnej do Stambułu. Fascynujące miasto.
Wtedy, po przejechaniu mostem na drugą stronę Bosforu, po raz pierwszy w życiu opuściłem Europę.
Awatar użytkownika
TomaszL
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 1748
Rejestracja: 14 lip 2016, 10:19
Miejscowość: wielkopolskie
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 473 razy
Otrzymał podziękowań: 157 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: TomaszL »

23 kwietnia to był zawsze Światowy Dzień Książki - wydajcie to razem z innymi przygodami forowiczów zarządzanymi przez Czesia - Hanka pomoże i w wydaniu (wydawnictwo STOWARZYSZENIA ???) i w promocji. Poważnie, to nie żart.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Awatar użytkownika
VdL
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 4799
Rejestracja: 29 maja 2014, 23:05
Miejscowość: dokąd
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 129 razy
Otrzymał podziękowań: 89 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: VdL »

Bardzo dobry pomysł. 
Jeśli wyrazicie zgodę możemy zamieścić na naszym FB i Instagramie. 
LUb sami zamieście, do czego namawiam.
Konfiturek
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 524
Rejestracja: 10 lip 2013, 20:25
Tytuł: Degustator porzeczek
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 11 razy
Otrzymał podziękowań: 24 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Konfiturek »

Oj, panowie... Wielkie dzięki za tą relację! Długo czekałem, ale warto było. "Strój pszczelarza" chyba warto sobie załatwić przed letnimi wojażami.

Od siebie polecę osłonę na aparat foto firmy Ewa Marine - robią osłonki praktycznie na wszystko. Droższe niż z Ali express, ale w przypadku lustrzanek mają zasadniczą zaletę - przykręcany do frontu obiektywu dekielek z szybą, który porusza się wraz z wysuwającym się obiektywem. A to czyni zasadniczą różnicę między tym produktem a tańszymi odpowiednikami z Allegro. Ja na kajaki zawsze ubieram w to mój aparat i bezstresowo sobie pływam. Nawet jak wpadnie do wody, nie zatonie. A szczelność zachowuje do kilku metrów, więc nawet pod wodą można pstrykać :) Mój egzemplarz przeżył już kilka spływów i jest nieco sponiewierany. Ale wciąż działa.
 
 
 
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Dorośli bardzo rzadko przeżywają takie przygody jak Pan Samochodzik. Nie mają na to czasu.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

VdL pisze: 02 maja 2021, 19:22 Bardzo dobry pomysł. 
Jeśli wyrazicie zgodę możemy zamieścić na naszym FB i Instagramie. 
LUb sami zamieście, do czego namawiam.

 
Ja nie mam nic przeciwko, ale trzeba by Pitta zapytać.
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

Konfiturek pisze: 03 maja 2021, 21:56 Oj, panowie... Wielkie dzięki za tą relację! Długo czekałem, ale warto było. "Strój pszczelarza" chyba warto sobie załatwić przed letnimi wojażami.

Od siebie polecę osłonę na aparat foto firmy Ewa Marine - robią osłonki praktycznie na wszystko. Droższe niż z Ali express, ale w przypadku lustrzanek mają zasadniczą zaletę - przykręcany do frontu obiektywu dekielek z szybą, który porusza się wraz z wysuwającym się obiektywem. A to czyni zasadniczą różnicę między tym produktem a tańszymi odpowiednikami z Allegro. Ja na kajaki zawsze ubieram w to mój aparat i bezstresowo sobie pływam. Nawet jak wpadnie do wody, nie zatonie. A szczelność zachowuje do kilku metrów, więc nawet pod wodą można pstrykać :) Mój egzemplarz przeżył już kilka spływów i jest nieco sponiewierany. Ale wciąż działa.
 
 
 

 
Pewnie masz rację, ale my wszystkie zdjęcia smartfonami trzaskaliśmy. Nie mam żadnego aparatu, ani nie umiem się nimi posługiwać profesjonalnie.
TomaszK
Forowy Badacz Naukowy
Forowy Badacz Naukowy
Posty: 8828
Rejestracja: 09 lip 2013, 18:42
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 47 razy
Otrzymał podziękowań: 366 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: TomaszK »

Piękna wyprawa i piękne zdjęcia. Jakoś nie pamiętałem, że pokonywaliście wtedy śluzę w Białej Górze. A byliśmy tam kilka lat wcześniej w czasie zlotu, w poszukiwaniu Kortumowa. 
Awatar użytkownika
Mysikrólik
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 5279
Rejestracja: 16 lip 2013, 14:37
Tytuł: harcerz
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 17 razy
Otrzymał podziękowań: 104 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Mysikrólik »

TomaszK pisze: 04 maja 2021, 08:41 Piękna wyprawa i piękne zdjęcia. Jakoś nie pamiętałem, że pokonywaliście wtedy śluzę w Białej Górze. A byliśmy tam kilka lat wcześniej w czasie zlotu, w poszukiwaniu Kortumowa. 

 
No pokonywać to nie. Przepływaliśmy obok.
Konfiturek
Zlotowicz
Zlotowicz
Posty: 524
Rejestracja: 10 lip 2013, 20:25
Tytuł: Degustator porzeczek
Płeć: Mężczyzna
Podziękował;: 11 razy
Otrzymał podziękowań: 24 razy

Re: Ku morzu - relacja ze spływu 1 - 9 sierpnia 2020 r.

Post autor: Konfiturek »

Myślałem, że jakiś aparat "małpkę" przynajmniej mieliście (sądząc po jakości fotek). Wyczytałem, że musieliście kitrać sprzęt w obawie przed zamoczeniem. Stąd moja uwaga.
Ja na kajaku aparat mam na kolanach i nie przejmuję się, że czasem na niego chlapnę albo że kajak się przewróci :) A prawda jest taka, że choćby nie wiem jaki sprzęt się ma, w tej sytuacji nie da się robić fotek "profesjonalnie" (tzn. na ustawieniach manualnych) ze względu na słaby dostęp do przycisków. Ja się wtedy przełączam na tryb półautomatyczny i zdaję się na "inteligencję" aparatu.
 
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Dorośli bardzo rzadko przeżywają takie przygody jak Pan Samochodzik. Nie mają na to czasu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Relacje z naszych wypraw”