04 - Relacja z IV Forowego Zlotu Moryń 2013
: 16 lip 2013, 20:33
IV FOROWY ZLOT SZACHOWNICOWY
MORYŃ 2013
1-5 maja 2013 roku
MORYŃ 2013
1-5 maja 2013 roku
Rozdział 1 - Jacekxt
Moryń
Wydawało się, że tegoroczna zima ma coś wspólnego z epoką lodowcową i nigdy się nie skończy.
Gdy Jacek z Wienią odbywali rekonesans na Pojezierzu Myśliborskim dokładnie trzy tygodnie przed IV Zlotem Szachownicowym w Moryniu, na jeziorze Morzycko występowała tak gruba kra, że władze Morynia zaczęły się obawiać o życie Wielkiego Raka.
Ale chyba wydarzył się cud, bo prognozy na czas trwania Zlotu nie kłamały, pogoda była iście wiosenna.
Jacek z Wienią przed południem dotarli okrężnymi, ale jakże malowniczymi dróżkami, swoim jednośladem do naszej Bazy, czyli pięknego Schroniska Młodzieżowego przy ul. Dworcowej i zastali już tam Konfiturka i Gienka. Wiadomo, każdy forumowicz (forowicz) jest ważny na Zlocie, ale nie każdy umie tak fotografować jak Konfiturek i Misia. Zaś nikt tak jak Gienek nie umie tak wytrwale targać ciężkich jak kościół w Moryniu statywów i innego sprzętu fotograficznego.
Gdy Wienia, Jacek, Konfiturek i Gienek ściskali się w powitalnym szale, do Schroniska przybył jego Szef, przewspaniały pan Adam - wraz z burmistrzem i księdzem najważniejsza chyba osoba w Moryniu.
Od prawej: burmistrz Morynia Jan Maranda,
gospodarz Schroniska Adam Nowiński, misia i Milady
fot. Konfiturek
Adam jako osoba niezwykle zorganizowana i skrupulatna od razu zabrał się za meldowanie zlotowiczów. Potem wraz z Jackiem zamontowali super profesjonalny grill rodzinno-zlotowy, który był przez czas trwania Zlotu naszą gorąca kuchnią (niezwykle smaczną, mniam, mniam). Gdy grill był gotowy do odpalenia, Jacek wskoczył na swój motocykl, który na czas trwania Zlotu miał nieudolnie symulować Junaka ciotki Zenobii i udał się do pobliskiego sklepu po zakupy.
Powoli zaczęli przybywać inni uczestnicy Zlotu. Trzeba pamiętać, że Pojezierze Myśliborskie leży "na końcu świata" na mapie Polski, więc na przykład Czesio, czy TomaszK przebyli naprawdę szmat drogi.
Powitaniom nie było końca. Gwarno się zrobiło na przytulnym podwóreczku naszej moryńskiej Bazy.
TomaszK, zabrał się za obsługę grilla, bo zlotowicze po tak długiej podróży mieli wilczy apetyt. Po paru minutkach po Moryniu wił się zapach smażonych szaszłyków, kiełbasek i zawijanego boczku. Aromat był tak silny, że na sąsiednim dachu zaczęły się zbierać, ku uciesze Czesia, koty różnej maści.
Wielkie grillowanie przed Schroniskiem.
fot. Konfiturek
Po posiłku Forowicze udali się na luźny spacer po mieście. Jedni sprawdzali stan murów okalających to piękne miasteczko, inni podziwiali malowniczy ryneczek z Rakiem, a jeszcze inni poszli w kierunku jeziora Morzycko sprawdzić stan broni gazowej którą używał Fryderyk. Z braku książkowego Sebastiana użyto pudelka pewnej damy, spacerującej po malowniczej promenadzie. Dama zrazu oburzyła się, gdy padł "szczał" w kierunku jej pudla, ale zlotowicze wytłumaczyli, że postępują zgodnie ze scenariuszem, co zdecydowanie uspokoiło damę z pieskiem.
Zapadała już noc nad malowniczym jeziorem Morzycko. Moryń kładł się do snu, więc nasi Zlotowicze też postanowili złożyć swe utrudzone podróżą ciała w wygodnych łóżeczkach moryńskiego Schroniska Młodzieżowego. Tym bardziej, że następnego dnia czekała ich trasa śladami Tajemniczych Szachownic, a to zapowiadało nie lada przygody...
Rozdział 2 - Szara Sowa
Spotkanie z burmistrzem
I tak nastąpił drugi dzień zlotu, czwartek, drugiego maja roku pańskiego 2013.
Na bardzo wczesny poranek, czyli na godz. 9.30, mieliśmy umówione przez p. Adama, spotkanie z p. Janem Marandą Burmistrzem Miasta i Gminy Moryń, na które udało nam się nie spóźnić! Spotkanie odbyło się w oddanym do użytku raptem rok temu Centrum Geoparku przy Placu Wolności.
Spotkanie z Burmistrzem Morynia
fot. Konfiturek
Podczas spotkania Pan Burmistrz przedstawił nam najważniejsze problemy i osiągnięcia miasta oraz gminy Moryń, w szczególności imponujące rezultaty wykorzystanych funduszy unijnych, a także planowane dalsze przedsięwzięcia.
Najbardziej widocznym osiągnięciem było utworzenie Geoparku, obejmującego krainę polodowcową nad Odrą, który tworzony jest od 2009 roku ok. 80 km na południe od Szczecina, na terenach przygranicznych po obu stronach rzeki, powiązanych wspólnym dziedzictwem kulturowym i historią. Po stronie polskiej Centrum Geoparku znajduje się właśnie w Moryniu, a po stronie niemieckiej w miejscowości Gross-Ziethen k. Joachimstahl. Projekt ten jest finansowany ze środków Unii Europejskiej.
Na miejscu mogliśmy zaopatrzyć się w różne mapki czy też prospekty (w budynku mieści się również informacja turystyczna) oraz zapoznać się z wystawami dostępnymi w sali wystawienniczo-widowiskowej. Podziwialiśmy więc zachwycające malowidła wykonane przez miejscową młodzież szkolną, a także wystawę paleontologiczno-przyrodniczą, dotyczącą tematyki ostatnich zlodowaceń.
Na zakończenie spotkania obdarowaliśmy naszego miłego gospodarza tradycyjnym zlotowym "winem porzeczkowym".
Zlotowicze przed wielkim rakiem
fot. Konfiturek
Po wykonaniu pierwszego zlotowego grupowego zdjęcia - z wielkim rakiem (a nie było to wcale proste przedsięwzięcie), wyruszyliśmy na południe, w liczącą ponad 150 km "objazdówkę".
Rozdział 3 - Unieski
Dargomyśl
Po zakończonym spotkaniu z niezwykle miłym i gościnnym panem burmistrzem Morynia udaliśmy się kawalkadą pojazdów do pierwszego z wielu kościołów znajdujących się na Pojezierzu Myśliborskim - do Dargomyśla. Jak się okazało pierwsze godziny włóczęgi śladem Księgi Strachów, upłynęły nam na zwiedzaniu miejsc związanych z Panem Samochodzikiem i Templariuszami. Nie obyło się bez przygody, po pewnym czasie okazało się, że nie ma z nami Jacka i Wieni. Nikt nie wiedział co się z nimi stało, uznaliśmy więc, że chcą nam zrobić niespodziankę i jadąc inną drogą być na miejscu przed nami. Po fakcie okazało się, że Jacek po prostu zapomniał baterii do kamerki i wracali się do schroniska. Pomimo tego zdarzenia faktycznie dotarli jako pierwsi na miejsce.
A oto i nasz cel: Kościół pw. Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych w Dargomyślu pochodzący z XIII wieku, ufundowany został przez chwarszczańskich Templariuszy.
Kościół w Dargomyślu
fot. Konfiturek
Po pożarze pod koniec XIX wieku dobudowano górną część wieży z cegły i zakończono strzelistą wieżyczką. Zbudowano również nowy drewniany chór i strop. Kościół udało się zwiedzić zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz, nie omieszkaliśmy także dostać się nieco wyżej. Obecności szachownicy ani nawet ruchomej kropielnicy jednak nie stwierdziliśmy.
Kościół w Dargomyślu
fot. Konfiturek
Wizyta została zakończona naklejeniem przez Jacka naklejki forowej na tablicy informacyjnej znajdującej się przed murami kościoła. Po zwiedzaniu ruszyliśmy w dalszą drogę - do Chwarszczan.
Rozdział 4 - Czesio1
Chwarszczany
Opuściliśmy Dargomyśl ufni, że tym razem cała kawalkada pojazdów w całości i bez żadnych przygód dotrze do kolejnego przystanku na naszym myśliborskim szlaku jakim były Chwarszczany. Niewielka osada folwarczna położona nad rzeką Myślą w odległości 15km na północ od Kostrzyna, na starym trakcie wiodącym do Chojny. Nazwa wsi pojawiła się w źródłach po raz pierwszy w 1232 roku. W akcie fundacyjnym książę wielkopolski Władysław Odonic, nadał przybyłym prawdopodobnie z Halberstadt Templariuszom osadę Chwarszczany wraz z tysiącem łanów położonych pomiędzy rzekami: Odrą, Wartą i Myślą.
Korzystając z bogatego uposażenia w latach 1232 - 1280 Templariusze wznieśli założenie obronno-gospodarcze z niezbędną infrastrukturą: kaplica, wielka sala, budynki mieszkalne, stajnie, spichlerze, owczarnie, gołębniki. Całość zabudowy nazwana w dokumentach Curią usytuowana została na wyżynnym, naturalnie obronnym terenie.
Drogą brukowaną, która niegdyś stanowiła prawdopodobnie bramę wjazdową do komandorii Chwarszczany, wjechaliśmy na niewielki parking tuż przy oberży Templum. Widok jaki ukazał się naszym oczom był imponujący. Oto przed nami dumnie prezentowała się kamienna gotycka kaplica z XIII wieku. Jednonawowa, podłużna budowla nakryta dwuspadowym dachem powstała w miejscu dawnej romańskiej kaplicy. Przetrwała ona w stanie nienaruszonym aż do roku 1758, kiedy to, w czasie wojny siedmioletniej, wojska rosyjskie toczące bitwę pod Sarbinowem zniszczyły zabudowania i uszkodziły kaplicę. Odbudowa kaplicy spowodowała zmiany ingerujące w jej pierwotną strukturę. Podniesiono nieznacznie jej elewacje, wprowadzono nowy dach, o zmienionej geometrii. W XIX wieku dokonano kolejnych zmian. Umieszczono w pierwszym przęśle nawy empory muzycznej, dodano do północnej elewacji prostokątnej, dwuprzęsłowej zakrystii, zmieniono zwieńczenie fasady, a także częściowo lub całkowicie wypełniono otwory okienne i drzwiowe.
Kaplica Templariuszy w Chwarszczanach
fot. Konfiturek
W pobliskiej oberży dowiedzieliśmy się kto strzeże wrót do świątyni. Strażnikiem okazała się starsza babcia mieszkająca niedaleko. Wysłaliśmy do niej jednoosobową delegację na motorze wierząc, że już za chwilę będziemy mogli podziwiać wnętrze kaplicy. Och, jakże byliśmy naiwni tak sądząc. Strażniczka świątyni okazała się twardym negocjatorem. Zażądała pozwolenia na piśmie wydanego przez księdza proboszcza. A że proboszcz był aktualnie gdzieś na wyjeździe musieliśmy się obejść smakiem. Nie pomogły prośby ani tłumaczenia jak zacni goście pragną zwiedzić wnętrze kaplicy, kobieta była nieugięta. Stało się dla nas jasne, że wewnątrz świątyni ukryte są skarby Templariuszy a gosposia stała na ich straży. Zwykłych zwiedzających zapewne wpuszczała bez mrugnięcia okiem, lecz gdy usłyszała, że przyjechali ci od Nienackiego natychmiast nabrała podejrzeń że zechcemy wejść w posiadanie ogromnych bogactw Templariuszy. "Nic tu po was" - zapewne myślała w duchu.
Rozczarowani uporem strażniczki skarbów, po pobieżnym tylko zlustrowaniu wnętrza kaplicy przez okratowanie przy bramie wejściowej, postanowiliśmy chwilę odpocząć, zanim udamy się w dalszą podróż. Rozsiedliśmy się przy stolikach przed oberżą i popijając kawę podziwialiśmy piękną obronną kaplicę Templariuszy.
Smutek i rozczarowanie na twarzach Zlotowiczów
fot. Konfiturek
Czas nieubłaganie gonił nas do przodu, zajęliśmy miejsca w naszych wehikułach i ruszyliśmy w stronę Siekierek.
Rozdział 5 - Milady
Siekierki
Kolejnym etapem spotkania było odwiedzenie cmentarza w Siekierkach. Z drogi prowadzącej od Mieszkowic do Cedyni skręciliśmy w prawo obok charakterystycznego czołgu IS-2 znajdującego się przy Muzeum Pamiątek I Armii Wojska Polskiego.
Czołg IS-2 w Siekierkach
fot. Konfiturek
"Pojechaliśmy teraz kilka kilometrów dalej i zatrzymaliśmy się obok wielkiego czołgu stojącego na skrzyżowaniu dróg. Czołg ten przeszedł z Polską armią szlak bojowy od Lenino do Berlina, teraz zaś jako pomnik-pamiątka strzegł drogi na cmentarz wojenny żołnierzy polskich, którzy polegli na wiosnę 1945 roku, forsując Odrę.
Długo zwiedzaliśmy cmentarz wojskowy w Siekierkach. Odczytywaliśmy nazwiska wyryte na nagrobkach.
Nad cmentarzem wznosił się pomnik, bardzo nowoczesny w kształcie. Przypominał wielkiego orła, zrywającego się do lotu. Dla każdego z nas było coś symbolicznego w fakcie, że w najbliższym sąsiedztwie miejsca, gdzie Mieszko I pokonał margrabiego Hodona, w tysiąc lat później żołnierz polski znowu w zwycięskiej bitwie sforsował Odrę i ruszył na Berlin, aby wziąć udział w ostatecznym rozgromieniu hitlerowskich Niemiec."[/i]
Dokładnie tak to wyglądało. Przed wejściem na cmentarz Milady odczytała powyższy fragment "Księgi Strachów". Cmentarz był bardzo zadbany. Wśród białych krzyży rosły tulipany. Zlotowicze pogrążyli się w zadumie odczytując napisy znajdujące się na krzyżach. Zginęło tak wielu ludzi, niejednokrotnie bardzo młodych. W niejednym z nas zapewne zrodził się podziw dla ich odwagi a serce ścisnęło się ze smutku.
Początkowo mówiono o 1984 pochowanych żołnierzach, jednak w wyniku stałej eksploracji tych rejonów przez poszukiwaczy militariów liczba ta wciąż wzrasta.
Cmentarz wojenny w Siekierkach
fot. misia
Po zwiedzeniu cmentarza przeszliśmy do Muzeum Pamiątek I Armii Wojska Polskiego. Samo muzeum było niewielkie, jednakże jego zbiory bardzo nas zaciekawiły. Zgromadzono w nim mapy, ordery, mundury, broń oraz wiele innych pamiątek pochodzących z okresu forsowania Odry.
Rozdział 6 - Jestem Genek
Cedynia
Po zwiedzeniu malutkich, skromnych, ale jakże pięknych świątyń chcieliśmy więcej i więcej i niczym "doktor" z interesującej nas powieści moglibyśmy jeździć bez końca od kościoła do kościoła i tak aż do...końca dnia. Niestety nieubłagane prawa natury oraz fizjologii dały o sobie znać i zdecydowaliśmy się pojechać na obiad. Wybór, jak się później okazało niezwykle trafny, padł na Cedynię. W drodze ogarnęły nas mieszane uczucia, ponieważ szosa prowadząca do Cedyni w dużej części upstrzona była brzydkimi punktami handlowo usługowymi, których szyldy były bardziej zrozumiałe dla potomków Hodona, niż szlachetnego Czcibora. Wszystkie te friseury und tankestelleny jakoś nie współgrały z tak blisko położonymi miejscami polskich zwycięstw i pięknie utrzymanym cmentarzem w Siekierkach.
W Cedyni zjedliśmy obiad, który był bardzo dobry. Nawet Jacek na chwilę przestał mówić, a tylko ocierał łzy, które leciały mu w trakcie jedzenia wyjątkowo świeżej zupy cebulowej. Pospacerowaliśmy chwilę po "malutkich, wąskich uliczkach starego miasta" , ale na małym rynku nie znaleźliśmy żadnej budki z lodami.
Cedynia
fot. Konfiturek
Jakby na pocieszenie, nagle zza zakrętu wypadł piękny 20 letni opel kombi i z piskiem opon i wyciem silnika popędził w kierunku Siekierek. Niewątpliwie była to inscenizacja specjalnie przygotowana dla nas przez władze miasta, które skądś musiały się dowiedzieć o naszym zlocie i skrywanym do ostatniej chwili harmonogramie.
Cedynia
fot. Unieski
Następnie zapakowaliśmy się do samochodów i cała kolumna ruszyła do krainy straszliwej Berty von Strachwitz.
Rozdział 7 - Berta von S.
śluza Niederfinow (Niemcy)
Na wyprawę do śluzy Niederfinow większość uczestników nie miała chyba szczególnej ochoty. Po pierwsze było szaro i ponuro. Po drugie był to ostatni punkt morderczego dnia. Po trzecie - po obfitym obiedzie zdecydowanie bardziej nęcąca wydawała nam się drzemka. Po czwarte - śluza stanowiła element niesamochodzikowy, a więc dziwny i podejrzany. Popędzani przez entuzjastycznego (a bywa inny?) Jacka rozsiedliśmy się jednak posłusznie w samochodach, aby zaliczyć i tę atrakcję...
Granicę udało się przekroczyć bez większych przeszkód. Jedynie Gienio (względnie jego samochód) nie spodobał się panu z lotnej brygady obstawiającej rondo w przygranicznym miasteczku. Pana interesował cel wizyty w Niemczech oraz obecność nielegalnych towarów. Nie chciało mu się jednak niczego sprawdzać (a może z bliska Gienio budził większe zaufanie), więc po krótkim przesłuchaniu ponagleni znudzonym ruchem ręki mogliśmy dołączyć do pozostałych, aby kawalkadą złożoną z czterech samochodów i jednego motoru ruszyć w kierunku wsi Niederfinow (czyli do Dolnego Finowa).
Ciągnąca się serpentynami po (całkiem wysokich!) wzniesieniach droga to biegła przez las to wpadała w malownicze wsie i miasteczka - podobne do tych po naszej stronie, ale inne (dachy domów były z reguły całe, podwórka zadbane, na co drugim budynku wesoło połyskiwał szyld reklamujący jakiś zajazd lub pensjonat i zza żadnego rogu nie wyskakiwał podobny do baraku sklep geesu).
Po kwadransie podróży przez ten sielski krajobraz całkiem z (nomen omen!) nienacka wyrosło przed nami MONSTRUM, czyli gigantyczna metalowa konstrukcja ze stalowych żeber, sięgająca nieba - a przynajmniej najmniej grubo powyżej okolicznych drzew. Ustrojstwo nie robiło bynajmniej wrażenia czegoś, co wybudowano przed blisko wiekiem i napełniło większość widzów szacunkiem (czasem niechętnym) dla osiągnięć niemieckiej sztuki inżynieryjnej. Mimo wcześniejszych ustaleń, że obejrzymy sobie wszystko bez zbędnych wydatków z poziomu ziemi, stwierdziliśmy, że ABSOLUTNIE MUSIMY(!) zwiedzić śluzę dokładnie.
śluza Niederfinow
fot. Konfiturek
Pewnym problemem wydawał się brak euro, ale pokrzepieni zapewnieniami Jacka, że w niemieckich przygranicznych miasteczkach złotówki są w powszechnym obiegu, śmiało ruszyliśmy do dużego nowoczesnego Pawilonu, w którym ulokowano biura obiektu.
Chłopak obsługujący kasy wyglądał na nieco zaskoczonego podobnym pomysłem. Na równie zaskoczonego wyglądał Jacek - który, z wyrzutem (i sporą dozą oburzenia) zakrzyknął - WARUM?! (DLACZEGO?!). A następnie wdał się w dłuższą pogawędkę na temat absurdalności podobnego niedopatrzenia.
- A można płacić kartą? - wtrąciłam (po kilku minutach jackowej tyrady kasjer zaczynał wyglądać na nieco skruszonego).
- Niestety nie ma terminala (mina kasjera jeszcze bardziej się wydłużyła)
- Nie ma terminala?! A jest tu gdzieś kantor?
- Najbliższy w Oderbergu (wyraźnie się przygarbił)
- A my tu specjalnie z taaaaaaak daleka przyjechaliśmy, żeby zobaczyć waszą śluzę - wtrącił z wyrzutem Jacek i zaczął (jak później przyznał) gorączkowo przeszukiwał pamięć w poszukiwaniu co bardziej drastycznych scen z polsko-niemieckiej przeszłości.
Milcząca ponuro grupa (której na bieżąco tłumaczyliśmy konwersację) z rezygnacją zaczęła się przesuwać w kierunku drzwi, kilka osób rzuciło w kierunku kasjera dość nieprzyjazne spojrzenia.
- Chwileczkę! Mają Państwo 2 Euro?
- Ja mam! - na przód wysunął się Johny dumnie dzierżąc w wyciągniętej ręce nieco sfatygowaną pięcioeurówkę.
- To może - rozpromienił się kasjer - sprzedam wam za dwa euro bilet-klucz do wejścia, a ile osób przez nie przejdzie, nie mam pojęcia.
- Czyli mamy wszyscy wejść na jeden bilet? - spytałam, żeby się upewnić.
- Ile osób wejdzie, nie mam pojęcia - powtórzył z naciskiem niemiecki kasjer, który doszedł chyba właśnie do swoich kulturowo-mentalnych granic moralności.
- Ty musisz mieć jakichś polskich przodków! - wrzasnął radośnie Jacek i byłby go uściskał, ale wyraźnie spłoszony (i niezbyt chyba zadowolony z komplementu) kasjer jeszcze bardziej skurczył się w sobie. Obdarowaliśmy go więc radośnie forową naklejką (oraz skróconą informacją na temat Pana Samochodzika) i szybko - zanim się rozmyśli - oddaliliśmy się w kierunku wejścia.
Po tak zgrabnie przeprowadzonej inwazji morale grupy wyraźnie się podniosło, więc nie bacząc na stromizny i ponurą aurę wspięliśmy się (z kilkoma wyjątkami) na wysokie zbocze, aby dostać się na górny poziom śluzy.
Dokładne opisy podnośni znaleźć można w Internecie podobnie jak fachowe wywody na temat zasad jej działania. Ograniczę się więc tylko do bardzo krótkiego opisu. Wyobraźcie sobie średnio szeroki kanał płynący wśród wzgórz środkiem gęstego lasu, który nagle odrywa się od podłoża, aby zawisnąć na ażurowej stalowej konstrukcji, na końcu której znajduje się gigantyczna wanna. Do tej właśnie wanny wpływa barka lub stateczek, aby następnie opaść 36 metrów w dół na niższy pozom kanału i z powrotem zanurzyć się w sielskim krajobrazie.
śluza Niederfinow
fot. Konfiturek
W tym miejscu nieco konfabuluję, bo akurat żaden stateczek nie przepływał, ale dokładnie tak się to odbywa. W każdym razie ze stateczkiem czy bez warto to zobaczyć. Tylko pamiętajcie, żeby będąc na górze nie spojrzeć pod nogi, bo widoczna przez dość szerokie prześwity pomiędzy deskami ziemia wydaje się dość odległa...
Na zakończenie relacji wypada dodać garść informacji na temat zakończenia dnia. Z Niemiec wszyscy powrócili bezpiecznie (nawet Gienia już nikt nie zaczepiał!), a pod schroniskiem czekało na nas ognisko rozpalone przez nieocenionego Pana Adama. Wieczór upłynął wiec zlotowiczom na zasłużonym relaksie, którego części składowe - zależnie od możliwości i upodobań - stanowiły: drzemka, grill, kiełbaski na patyku, owczy ser, piwo, wódeczka i wino (w tym przede wszystkim TomaszKowe porzeczkowe - dwa 4 litrowe baniaki, o ile się nie mylę). Tak więc finał dnia również można ocenić jako udany.
Rozdział 8 - Aldona
Niespodzianka z Australii
Późnym wieczorem, w oczekiwaniu na ostatniego zlotowicza, zasiedliśmy przy ognisku w celu wieczorowej konsumpcji. Jacek podgrzewał atmosferę nie zdradzając nikomu tajemniczej niespodzianki aż do momentu przyjazdu Nietajenki. Na stacje PKP wyruszyła wraz z Gienkiem Milady. Wszyscy w niecierpliwości zaczęli się krzątać i różnymi sposobami chcieli wydrzec tajemnice Jackowi. Ale Jacek, uparciuch, odpowiadał z uśmiechem, że jeszcze chwila, moment i spokojnie. Tymczasem nastała już naprawdę noc i gwiazdy świeciły jak na zamówienie. Na całą trójkę czekaliśmy z niepokojem dośc długo. Okazało się, że żądni przygód nie mogli się powstrzymać od spenetrowania podziemnej piwniczki w Chwarszczanach. Fakt, mieli po drodze a my im oczywiście wybaczyliśmy postępek iście samochodzikowy.
Po gorącym przywitaniu nadszedł moment niespodziankowy. Wszyscy wstrzymali oddech.
Nasza Brunia Kochana wysłała do nas paczkę. Ale nie zwykłą paczkę tylko kosze z australijskim winem, orzeszkami, eukaliptusowymi cukiereczkami i dziwnymi smakołykami z antypodów. A do tego załączyła małe miśki koala. Okrzykom i piskom radości nie było końca.
Niespodzianka z Australii
fot. misia
Próbowaliśmy się z Brunią od razu połaczyć ale połączenie było przerywane z racji słabego zasięgu. Ale Brunia na pewno usłyszała te podziękowania wprost z serc naszych płynące.
Po całym dniu pełnym niesamowitych emocji ciężko było odejść od ogniska i udać się na spoczynek. Nazajutrz czekał nas kolejny dzień atrakcji więc po kolei udawaliśmy się do swoich pokoi. Oczywiście najpierw degustując wszystkich cukiereczków, orzeszków, chipsów....oj czego tam nie było.
Rozdział 9 - johny
Dolsko
Po przeżyciach związanych z pierwszym, pełnym atrakcji i niespodzianek dniem zlotu wszyscy obudziliśmy się w doskonałych nastrojach. Z uśmiechem na ustach chcieliśmy stawić czoła kolejnemu dniu, w którym mieliśmy w końcu dokonać tego po co właściwie tu przyjechaliśmy, a więc zgodnie z oficjalną nazwą zlotu - Szachownicowy - zamierzaliśmy udać się w podróż śladami Związku Tajemniczej Szachownicy. Zatem do wozów Szanowni Państwo! Przygoda czeka! Wolnym tempem kawalkada aut ruszyła w stronę Chojny. Po kilku kilometrach zza zakrętu wyłonił się nam niewielki kościółek, na portalu którego miała znajdować się pierwsza szachownica na naszej drodze.
Zatrzymaliśmy auta i z wypiekami na twarzy udaliśmy się zwiedzić kościółek w Dolsku, ale przede wszystkim chcieliśmy wejść na jego wieżę. Zgodnie z książkowym opisem, bez trudu odnaleźliśmy szachownicę, nie była co prawda idealnie widoczna ale frajda z tego, że w ogóle jest, była duża. Nie obyło się oczywiście bez pamiątkowych zdjęć.
Kościół w Dolsku
fot. Konfiturek
Po krótkiej sesji fotograficznej spojrzeliśmy w górę. To właśnie tam był cel naszej wycieczki! Chwila napięcia i bocznymi drzwiami gęsiego weszliśmy do niewielkiego, kamiennego korytarzyka. Zapanowały egipskie ciemności zatem należało użyć wcześniej zakupionych latarek elektrycznych. W ich świetle kierowaliśmy się do miejsca, w którym osy pogryzły Prezesa Kuryłłę! Było niemalże tak jak przedstawił to nam Nienacki! Znów poczuliśmy, że świat rzeczywisty w tym właśnie miejscu i czasie miesza się z literacką fikcją, i że to właśnie my jesteśmy owym Związkiem Tajemniczej Szachownicy.
To tu Kuryłłę zaatakowały osy
fot. Konfiturek
Po zejściu z cierpliwością czekaliśmy na powrót wszystkich, którzy zawędrowali na kościelną wieżę. Casus Kurylły u nas nie miał prawa się zdarzyć!
W oczekiwaniu na resztę towarzystwa Wilhelm Tell, Sokole Oko i Wiewiórka czyli Mateusz, Bartek i Dominik oraz Kasia - Renata odgrywali scenki z Księgi Strachów i skakali po trawie ruchem konika szachowego.
Jeszcze tylko odczytanie przez johny’ego odpowiednich fragmentów książki i w związku z bardzo szybko mijającym czasem należało udać się w dalszą drogę...
Rozdział 10 - Yvonne
Chojna
Będąc jeszcze pod wrażeniem pierwszej wypatrzonej, dotkniętej i uwiecznionej na zdjęciach szachownicy w Dolsku, tuż po uwolnieniu pokąsanego Kuryłły z wieży kościoła oraz po odegraniu scenki polegającej na naśladowaniu harcerzy i Kasi skaczących ruchem konika szachowego, ruszyliśmy w drogę do następnego celu naszej podróży, jaką była miejscowość Chojna. Warto wspomnieć tutaj o dyskusji, jaka wywiązała się w jednym z wehikułów na temat odmiany nazwy tejże miejscowości - mianowicie rozważaliśmy, czy poprawną wersją jest "jedziemy do Chojny" - jak to piszą w przewodnikach, czy też odmiana poprawna gramatycznie "jedziemy do Chojnej"? Jak widać, Forowiczom nieobojętna jest czystość i poprawność mowy ojczystej, co zauważyliśmy z ogromnym zadowoleniem. Zaparkowaliśmy nasze wehikuły na parkingu przy placu ratuszowym. Kiedy wysiedliśmy, od razu zachwycił nas wspaniały widok: po lewej stronie ciekawy i ładny architektonicznie budynek ratusza, a po prawej stronie cel naszej wycieczki: Kościół Mariacki, bez szachownicy wprawdzie, ale jakże piękny, majestatyczny i działający na wyobraźnię.
Kościół w Chojnie
fot. Konfiturek
Urzekła nas ta budowla i długą chwilę smakowaliśmy ten widok, po czym weszliśmy do środka, aby tak samo dać się uwieść wnętrzu. Niestety, okazało się one puste i surowe. Co prawda udało nam się wypatrzyć w surowym wnętrzu ciekawe samochodzikowe elementy, jak chociażby masywną chrzcielnicę, którą niektórzy z nas próbowali przesunąć, aby odkryć zamaskowane wejście do podziemi, ale bez skutku... Co nie znaczy, że ich tam nie ma... Być może kiedyś uda się komuś tego dokonać i spenetrować podziemia... Kto wie...
Ale wracajmy do naszej wycieczki. Z kruchty kościoła boczne wejście prowadziło na wysoką wieżę, z której podziwiać można wspaniały widok na okolicę. Nie oparliśmy się pokusie ujrzenia tego widoku na własne oczy i wspięliśmy się na wieżę. Niektórzy zdołali nawet policzyć ilość schodów - jest ich dokładnie 253.
Chojna - widok z wieży Kościoła
fot. Konfiturek
Kiedy zeszliśmy z wieży, promienie słońca popieściły nas takim blaskiem i ciepłem, że natychmiast urządziliśmy pierwszy piknik na trawniku przy kościele - było błogo i spokojnie; dzieci chrupały ciastka, a dorośli wystawili twarze do słońca. Po krótkim leniuchowaniu nastąpił pierwszy podział grupy zlotowiczów na dwie podgrupy. Jedna podgrupa udała się do włoskiej restauracjo-kawiarnio-lodziarni, aby zadbać o swoje podniebienie i nasycić żołądki różnymi frykasami delektując się nimi w lokalowym ogródku; druga natomiast udała się na spacer, którego zwieńczeniem miało być, śladem harcerzy z "Księgi strachów", złożenie pokłonu "prasłowiańskiemu bóstwu" - platanowi, który swą sylwetką przywiódł nam na myśl staropolskie bory, szumiące, nieprzebyte i tajemnicze. A trzeba przyznać, że jest ów platan naprawdę imponujący i piękny, a także, co ciekawe dla wszystkich miłośników przygód - posiada z boku wielką dziuplę, której wejście zachęca jakby do zagłębienia się w nią i odkrycia nieznanej "platanowej" krainy...
Ale czas już wrócić do rzeczywistości i ruszać w dalszą drogę, ponieważ za zakrętem czeka na nas kolejna przygoda... A więc żegnamy się z tą uroczą miejscowością i ruszamy dalej...